Strony

środa, 30 kwietnia 2014

Andley OneShot ~ "Hey sweetie, I need you here tonight".

Cześć wszystkim. Tak, wiem, wiem, znowu nawaliłam. Nie będę tutaj zasypywać Was zbędnymi tłumaczeniami, jak to zawsze miałam w zwyczaju robić, powiem tylko, że na chwilę obecną muszę zawiesić bloga. A przynajmniej "Who will save me from myself?". Zdaję sobie sprawę, że zostało już tylko kilka części, że mogłabym się zmusić do przetłumaczenia ich, ale nie chcę. Nie chcę się zmuszać do dodawania tutaj czegokolwiek, bo potem powstanie jedno wielkie gówno, którego będę się jedynie wstydzić. Dlatego raz jeszcze przepraszam za całe zamieszanie, widocznie długotrwałe historie nie są moją mocną stroną, ale mogę Wam obiecać, że prędzej czy później dociągnę tą historię do końca. Nie wiem kiedy, ale na pewno kiedyś pojawią się tu jej kolejne części. Teraz pozostaje mi tylko czekać na przypływ weny, której ostatnio strasznie mi brak. Niemniej jednak postaram się od czasu do czasu dodać jakiegoś OneShota. 
Jeszcze jedno! 
Niedawno nasz blog obchodził swoje pierwsze urodziny! Miałam tyle planów odnośnie tego dnia, miało być tyle niespodzianek, a ja... Uwaga! A ja o tym zapomniałam. Śmieję się w tym momencie z samej siebie, bo naprawdę, planów miałam milion, miała być rozległa notka na dwa kilometry, a ja zapomniałam XD Anyways, chciałam Wam bardzo podziękować za wszystkie komentarze, wyświetlenia, opinie (zarówno te dobre jak i te złe), no za wszystko. Wierzę, że przed nami jeszcze kolejny rok, o którym, mam nadzieję, nie zapomnę...
To tyle, jak zwykle życzę Wam miłego czytania, obiecuję niedługo coś tutaj nabazgrać. Do następnego, kochani.


***

Andy Biersack x Ashley Purdy ~ 'Hey sweetie, I need you here tonight'.

Wszystko wydawało się być spokojne w autobusie zespołu Black Veil Brides. Obecnie jedynym dźwiękiem, który dało się usłyszeć, było ciche chrapanie Christiana i odgłosy ciężkich kropel deszczu uderzających o plastikową szybę. Wszyscy spali, z wyjątkiem najmłodszego członka zespołu, Andy'ego. Dwudziestolatek nie spał od trzech dni, to jest od momentu, kiedy zaczęła się trasa koncertowa. Próbował już chyba wszystkiego - wody, liczenia owiec, słuchania relaksującej muzyki, brania tabletek nasennych, a nawet podduszania się poduszką. Nic nie działało. Chłopak westchnął, po czym dosłownie wyczołgał się ze swojego łóżka, które wyglądało, jakby ktoś przeprowadził na nim walkę na śmierć i życie. Trzeci raz tej nocy zrobił rundkę po autobusie, szukając czegokolwiek, co mogłoby go zainteresować chociaż na kilkanaście minut, żeby czas szybciej zleciał. Nagle ciche chrapanie ustało, zamieniając się w pijackie mamrotanie o niestworzonych rzeczach, które wywołały na twarzy Andy'ego wesoły uśmiech. Przez chwilę jeszcze mierzył wzrokiem swojego przyjaciela z zespołu, który teraz był po prostu cicho, a następnie opadł na skórzaną kanapę. Włączył telewizor, po czym zmniejszył głośność do najniższej, jaka tylko była możliwa. Westchnął ociężale przecierając dłonią zaspane oczy, jednocześnie próbując skoncentrować się na marnym serialu, który akurat leciał. Po raz setny skarcił się w myślach za to, że nie pomyślał o tym, żeby wziąć swoją kolekcję Batmana do obejrzenia, ale z drugiej strony nie mógł przecież przewidzieć, że nie będzie mógł zasnąć przez 3 dni. Zdenerwowany warknął, zdecydowanie potrzebował snu, jednak jego mózg mu tego odmawiał, jakby z niewiadomych powodów cholernie go nienawidził. Nagle z "sypialni" chłopaków dało się usłyszeć ciche kroki, a po chwili w głównej części autobusu pojawił się zaspany Ashley.
- Andy? - Zapytał, a raczej wymamrotał w połowie obudzony, a w połowie wciąż pochłonięty snem. Zrobił kilka chwiejnych kroków, przez co znalazł się na kanapie, tuż obok Andy'ego. Bogu dzięki, że na nic się nie nadział. - "Glee"? Serio, Andy? Przecież tego nienawidzisz.
- Nie mogę spać. - Burknął, nawet na chwilę nie patrząc na Ashleya. - I to od trzech dni. Jestem kurewsko zmęczony, Ash. Przepraszam, jeśli cię obudziłem.
Po wypowiedzianych słowach Andy zaczął nerwowo wiercić się na kanapie, dzięki czemu Ashley zaczął cicho chichotać. Bez zawahania objął chłopaka swoją prawą ręką i przysunął go do siebie sprawiając, że teraz głowa wokalisty spoczywała biernie na jego klatce piersiowej. Zero ruchu, jakby momentalnie przestał oddychać. Andy westchnął, pozwalając spocząć swojej dłoni na biodrze starszego mężczyzny.
- W porządku, nic się nie stało, mi też trudno jest tutaj zasnąć. - Dwudziestolatek w odpowiedzi jedynie przytaknął, nie mając siły, albo ochoty na nic więcej. Ashley przeniósł swoją rękę na jego włosy i zaczął czułymi gestami gładzić je dłonią, a na jego twarzy mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech. - Naprawdę powinieneś trochę się przespać, Andy, oczy same Ci się zamykają. 
- Myślisz, że nie próbowałem? - Zapytał ironicznie, znacznie podnosząc swój ton. Zgryzł swoją dolną wargę, po czym spokojnie kontynuował. - Próbowałem już wszystkiego, co tylko przyszło mi na myśl, bezskutecznie. Nie wiem co jeszcze mogę zrobić.  
- Próbowałeś liczenia owiec? - W odpowiedzi otrzymał jedynie głupkowate spojrzenie. Andy wywrócił oczami, po czym wtulił się mocniej w mężczyznę. - Jesteś uroczy, kiedy jesteś zmęczony, wiesz? 
- Chciałbym nie być. Znaczy... Nie być zmęczony, nie mam nic przeciwko byciu uroczym. 
Po standardowym zaśmianiu się, pomiędzy nimi zapadła cisza. Każdy z nich chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Cisza z każdą sekundą stawała się coraz bardziej uciążliwa, nachalna. Andy ponownie zagryzł dolną wargę, po czym wyciągnął swoją dłoń bardziej w stronę dłoni długowłosego mężczyzny i złączył je ze sobą, uśmiechając się pod nosem. Ashley pocałował czubek jego głowy, jeżdżąc wolną dłonią po jego placach. Dupek nawet nie wiedział, jak to działało na młodszego chłopaka. Ten nagle odsunął się od niego i spojrzał w jego stronę, cały czas trzymając jego dłoń. 
- Myślałeś kiedyś o tym? - Wyszeptał.
- O czym?
- O nas.
- Andy... Nie wiem... - Andy wywrócił oczami, puszczając dłoń Ashleya. Spuścił wzrok i zaczął bawić się kosmykiem swoich włosów, jak to miał w zwyczaju robić, kiedy się denerwował. 
- Jasne, rozumiem. Nie powinienem w ogóle zaczynać, przepraszam. - Wycedził, będąc wściekłym na samego siebie. Sam nie potrafił zrozumieć, czemu nagle zaczął ten temat, nie wiedział, na co właściwie liczył.
- Ale Andy, tu nie chodzi o to, że ja tego nie chcę. Chyba chcę, ale... Nie wiem, to nie jest takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. 
- Słucham? Co jest niby takiego skomplikowanego w Nas, w kochaniu się? Cholera, Ashley!
- Zranię cię, Andy. Nie jestem najlepszym chłopakiem na świecie, nigdy nie byłem i nie będę. 
- Dla mnie jesteś idealny. 
I znów pomiędzy chłopakami nastała cisza, która krępowała ich obojga. Andy niemal od razu w myślach surowo skarcił się za wypowiedziane kilka sekund wcześniej słowa, wiedział, że prawdopodobnie ich pożałuje. Bał się spojrzeć w stronę starszego mężczyzny, oczekiwał nawet, że oberwie mu się za to głupkowate gadanie. Jednak kiedy wreszcie odważył się to zrobić, Ashley szeroko się uśmiechał. Spojrzał w kierunku Andy'ego i złapał go za dłoń.
- Naprawdę tak myślisz? - Ashley zdawał się nie oddychać. Po chwili jednak z jego twarzy zszedł uśmiech, a jego wzrok powędrował na ścianę. - Nie, Andy. Nie mogę. Nie jestem dla Ciebie dobry, nie jestem wystarczający, rozumiesz? Nie jestem. Zranię cię. - Każde kolejne słowo wypowiadał coraz ciszej. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na telewizorze, Andy zerwał się z miejsca, wziął do ręki pilota i gwałtownie wyłączył telewizor, następnie rzucając pilota w róg kanapy. Teraz w pokoju panowała jedynie ciemność. Ashley westchnął.
- Ash, nie obchodzi mnie to, że mnie zranisz. Nie obchodzi mnie to, kurwa. Mógłbyś zepchnąć mnie z pierdolonego klifu, a mnie by to nie obchodziło. Teraz obchodzi mnie jedynie to, co do Ciebie czuję. I wiesz co? Pierwszy raz w życiu jestem pewny swoich uczuć. Nie wiem dlaczego ciągle próbujesz szufladkować się na dobrego i złego. To miłość, nie wojna. Tu nie ma dobrych czy złych stron. - Ton Andy'ego zmieniał się z sekundy na sekundę, raz brzmiał łagodnie, jakby od jego słów zależało jego życie, a za chwilę brzmiał, jakby chciał pozabijać cały świat, a później jeszcze siebie. Ashley odważył się na chwilę spojrzeć w oczy chłopaka, jednak wreszcie i tak spuścił wzrok w dół, kręcąc niepewnie głową.
- Andy... - Wyszeptał, cały czas skrupulatnie unikając jego wzroku.
- Ashley. - Wycedził Andy, drocząc się z nim. Cisza. Znów cisza. Ashley wziął głęboki oddech, po czym przysunął się do Andy'ego. Patrząc mu w oczy położył dłoń na jego policzku i kilkukrotnie pogładził go kciukiem, sprawiając, że po ciele chłopaka przeszło milion przyjemnych dreszczy. Ashley zbliżył się jeszcze trochę, po czym nachylił się i pocałował Andy'ego, wkładając w ten pocałunek wszystkie swoje uczucia - nie tylko miłość i szczęście, ale też nienawiść, ból, cierpienie. Andy niemal od razu zarzucił ręce na jego szyję i odwzajemnił jego pocałunek. Po niedługiej chwili chłopacy delikatnie oderwali się od siebie, obaj uśmiechali się do siebie nawzajem.
- Czy to znaczy, że...?
- Tak, Andy. Chcę spróbować. Kocham cię.
- Dziękuję, Ash. Zobaczysz, będzie dobrze. - Powiedział cicho Andy, po czym raz jeszcze cmoknął Ahleya w usta. Uśmiechnął się delikatnie w jego stronę, po czym przytulił się do niego, owijając ręce wokół jego talii, a głowę schował w zagłębieniu jego szyi.  
- Jesteś taki uroczy... - Zaśmiał się mężczyzna, przeczesując dłońmi dość krótkie włosy chłopaka. - Andy? - Zapytał niepewnie, a kiedy doszedł do wniosku, że Andy zasnął w jego ramionach, na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Delikatnie podniósł się do góry, następnie biorąc chłopaka na ręce. Cały czas robił wszystko, żeby tylko go nie obudzić. Powolnym, spokojnym krokiem udał się w stronę swojego łóżka. Ostrożnie położył na nim Andy'ego, chwilę jeszcze uważnie mu się przyglądając. Odgarnął kosmyk włosów z jego twarzy i pocałował go w czoło, po chwili kładąc się obok niego. Pierwszy raz od bardzo dawna oboje mogli zasnąć spokojnie wiedząc, że rano obudzą się w ramionach ukochanej osoby.




sobota, 5 kwietnia 2014

"Who will save me from myself?" Opowiadanie Andy Biersack x Ashley Purdy. 11.

Cześć wszystkim. Właśnie skończyłam tłumaczyć kolejną część, a więc... Oto i ona! Zanim jednak zaczniecie ją czytać, chciałabym przekazać to, co napisała autorka tej historii w oryginale, a więc:
Wiem, że kiedy słyszycie słowo "wampir" od razu przed oczami macie jakże męskiego (czujecie ten sarkazm?) Edwarda, a w myślach od razu odtwarza Wam się przebieg "Zmierzchu", jednak ja bardzo chciałabym, żebyście nie kojarzyli i nie utożsamiali tej historii ze Zmierzchem, bo ona nie ma z nim nic wspólnego. To dwa różne światy, których nie należy łączyć. Sama chciałam zastąpić w tej historii wampira czymś innym, przez myśl przeszło mi zombie, żywy trup, kosmita, ale od początku w głowie miałam projekt tej historii właśnie z wampirem, chociaż obawiałam się, że przez główną tematykę historii wiele osób już początkowo z niej zrezygnuje. Dlatego mam do Was jedną, bardzo ważną prośbę - błagam, nie utożsamiajcie Andy'ego z Edwardem, a Ashleya z Bellą, bo to najgorsze świństwo, jakie możecie mi zrobić, i mówię teraz całkiem poważnie. Byłabym naprawdę bardzo wdzięczna, jeżeli odsunęlibyście od siebie stary i oklepany 'Zmierzch' i pozwolili nadać słowu 'wampir' nowe znaczenie.
Tyle od nas, zapraszam do czytania :)
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, zapraszam na mojego aska.


***

"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 11 - I'll be lost until you find me.


Andy's POV.

 Ashley siedział w gabinecie Ann sporo czasu, nie mam pojęcia ile dokładnie, ale pewnie grubo ponad godzinę. Wiedziałem, że tak będzie, że będę musiał na niego czekać przez wieki, ale nie to denerwowało mnie najbardziej, a raczej to, że nie mogłem usłyszeć o czym rozmawiają. Naprawdę chciałem wiedzieć i gryzło mnie to, że nie mogłem. Po tym jak chłopak opuścił gabinet swojego psychiatry, nie odezwał się do mnie ani słowem. Co chwile zadawałem mu te same pytania, jednak on wszystkie je ignorował. Co mu znowu odbiło? Przysięgam, że ten człowiek naprawdę ma jakieś problemy psychiczne, albo po prostu jest bipolarny. Nic nie mówił, po prostu ciągnął mnie gdzieś za rękę sprawiając, że miałem ochotę go rozszarpać. W pewnym momencie już znudziło mi się zadawanie pytań, na które i tak nie uzyskiwałem żadnej, nawet najgłupszej odpowiedzi, więc po prostu się zamknąłem. Kilkanaście minut szliśmy w ciszy, która wydawała się bardziej niezręczna niż kiedykolwiek wcześniej. Przynajmniej dla mnie, bo Ash wyglądał na zadowolonego. Nie rozumiałem go czasem, zresztą jak większości ludzi.
Ashley zaprowadził mnie do miejsca, o którym do tej pory nie miałem pojęcia. Nie wiem jakim cudem, ale nigdy wcześniej go nie widziałem, ani nawet o nim nie słyszałem. To miejsce było na swój sposób... urocze, magiczne. Byliśmy nad jakąś wodą - jezioro, rzeka, coś w ten deseń. Wokół znajdowała się cała masa drzew, a na środku był niewielki, szeroki na kilka metrów murek, który cały ozdobiony był przeróżnymi napisami. Ashley usiadł na nim, a ja po chwili zrobiłem to samo.
- Odezwiesz się wreszcie do mnie? - Wywróciłem oczami, po czym zacząłem bawić się kolczykiem w dolnej wardze, jak to miałem w zwyczaju robić, kiedy zaczynałem się denerwować.
- Tak. - Odpowiedział spokojnie, a chwilę później przysunął się bliżej mnie i przytulił się do mnie. Bipolarny jak nic. - Nie bądź zły, chciałem tylko porozmawiać z Tobą w spokoju.
- I po to ciągnąłeś mnie aż tu? Nie mogłeś tego zrobić w domu? - Uniosłem brwi do góry, w międzyczasie obejmując go prawym ramieniem.
- Nie.
- No dobra, to rozmawiaj ze mną. Zacznij od Ann.
- Tutaj akurat nie ma o czym mówić. Zwykła rozmowa, taka sama, jak wszystkie inne w ciągu ostatnich 6 lat. Powiedziałem jej tylko, że zdałem sobie sprawę, że nie istniejesz. Tak, jak ustaliliśmy. Wszystko poszło dobrze. Chciałem raczej porozmawiać o czymś innym. Wiesz o czym.
- Niekoniecznie...
- Andy! O czym nawijasz bez przerwy od jakichś... 5 dni?
- O Batmanie? - Po moich słowach Ashley walnął się ręką w czoło i zaczął przeklinać pod nosem, na co ja odpowiedziałem mu jedynie donośnym śmiechem. Naprawdę nie wiedziałem o co mu chodziło, to nie moja wina. Mógł walić prosto z mostu, a nie bawić się w jakieś zgadywanki.
- O tym, co chcesz ze mnie zrobić. Pamiętasz jak powiedziałem Ci, że nie wiem co mnie czeka? Teraz masz okazję, żeby mnie oświecić.
- Nie rozumiem...
- Matko... Chcesz mnie zmienić, tak? Więc powinieneś mi cokolwiek o tym powiedzieć, bo na razie wiem tylko tyle, że "jesteś bestią i nie masz nad sobą kontroli". Serio, tylko tyle. Cokolwiek, Andy.
- Aaa, to. Nie wiem co mam Ci teraz powiedzieć... Jest tyle rzeczy, o których musiałbym Ci opowiedzieć, że teraz nie wiem od czego zacząć. Nie byłem na to przygotowany.
- To ja będę zadawać pytania. Zacznij od tego, jak to będzie wyglądało. Przecież już raz mnie ugryzłeś, nic się ze mną nie stało, a więc?
- Nie w taki sposób zmieniamy ludzi. To nie "Zmierzch", Ash, musisz o tym wiedzieć. To dwa różne światy, nie wiem skąd te wszystkie bajki wzięły się autorce tego filmu, ale to zwykły bullshit. Prawda, żeby zmienić człowieka musi dojść do ugryzienia, ale, jakby to wytłumaczyć... Są dwa sposoby, na które możemy gryźć ludzi, o. Pierwszy, po prostu ich gryziemy i wypijamy krew, nic szczególnego, każdy z nas rodzi się z taką... zdolnością. Drugi polega na tym, że gryząc wpuszczamy jad. Rozumiesz? Tego trzeba się w pewien sposób nauczyć, bo jeżeli nie zrobi się tego w odpowiedni sposób, człowiek umiera. Boję się, wiesz? Pierwszy raz będę kogoś zmieniał, bardzo się boję, że coś pójdzie nie tak. Ale to nic, zapomnij o tym. To jeden z najczarniejszych scenariuszy. Dalej... Po przemianie zapadasz w "śpiączkę". Nie wiem ile czasu w niej będziesz, to zależy od Twojego organizmu. Zwykle trwa ona od 3-5 dni, ale może przeciągnąć się do kilku miesięcy, a w szczególnych przypadkach nawet lat. Kiedy już się obudzisz, nie do końca wiesz co się z Tobą dzieje. Czujesz się zupełnie inaczej. Nic już nie jest takie samo. Po prostu czujesz, że zaszła w Tobie zmiana, której nie jesteś w stanie wyjaśnić. Czujesz, że jesteś martwy. Spokojnie, z czasem się przyzwyczaisz i nie będziesz tego odczuwał, ale pierwsze tygodnie to męczarnia. Wszystkie wspomnienia są zamazane, nie potrafisz rozpoznać twarzy. Pokój, w którym do tej pory codziennie się budziłeś i zasypiałeś, wydaje się zupełnie obcy. Masz wrażenie, jakbyś nie mógł zapanować nad swoim ciałem, czujesz się w nim nieswojo. Potem... Potem uczysz się na własnych błędach, jakbyś znów zaczynał życie od początku. Zaczynasz czuć dwa razy mocniej - będziesz kochał i nienawidził podwójnie. Jeżeli będziesz darzył kogoś uczuciem, ta osoba będzie dla Ciebie najważniejsza, będziesz robił wszystko, żeby tylko ją uszczęśliwić, nawet, jeżeli będzie kosztowało cię to niewiarygodnie wiele, a jeżeli ktoś cię zdenerwuje, trudno będzie Ci powstrzymać emocje, będziesz gotów rzucić się na daną osobę w każdej sekundzie.
- I to wszystko? - Pomiędzy nami zapanowała cisza, a na ustach Ashleya pojawił się uśmiech, który z każdą sekundą wydawał się być coraz szerszy. Przytuliłem go mocniej do siebie, zagryzając dolną wargę.
- Nie do końca. Po tym jak już cię zmienię, będziesz musiał zerwać kontakty z wszystkimi osobami, które znałeś do tej pory.
- Co? Dlaczego?
- Bo nie będziesz już tym samym człowiekiem, Ash. W ogóle nie będziesz człowiekiem, dla ścisłości. Myślisz, że ludzie nie zauważą zmiany? Zmienia się Twoje ciało, zachowanie, wygląd. Każdy idiota zauważyłby zachodzącą w Tobie zmianę, której nie da się wytłumaczyć kryzysem, czy chęcią rozpoczęcia nowego życia. Ufasz mi?...
- Przecież wiesz...
- Tak czy nie?
- Tak. Ufam Ci. Ufam Ci jak nikomu innemu, jak nikomu wcześniej. Kocham cię.

To był moment, kiedy uświadomiłem sobie, że właśnie siedzę obok osoby, z którą chcę spędzić resztę mojego życia. Wszystkie dni, noce, te dobre i te złe. Legenda głosi, że jeżeli wampir zakocha się w zwyczajnej osobie, obu im pisana jest śmierć. To jak ogień i woda. My jesteśmy raczej jak słońce i deszcz - najpierw to połączenie wydaje się być niedorzeczne, ale przecież finalnie i tak kończy się to tęczą. Nie wiem na ile w tym wszystkim jest prawdy, ale jeżeli mam umrzeć, to tylko z Ashley'em. Tylko dla niego.