Strony

sobota, 29 marca 2014

"Who will save me from myself?" Opowiadanie Andy Biersack x Ashley Purdy. 10.

Cześć. Przepraszam, że dodaję kolejną część tak późno, ale... nie chciało mi się wcześniej, nie będę oszukiwać, haha. Najbardziej leniwa sobota w życiu. Anyway... To już 10 rozdział, dacie wiarę? Jeszcze tylko 5 i koniec, strasznie szybko się to wszystko potoczyło i ciągle mam wrażanie, że dopiero niedawno dodałam tutaj 1 część tej historii, huh. Dobra, lepiej nie będę się znowu jakoś bardzo rozpisywać, powiem tylko, że nie jestem zadowolona z tej części ani trochę. Coraz mniej podobają mi się rzeczy, które tłumaczę, nie jestem z nich zadowolona, etc, etc. Mam nadzieję, że może Wam choć troszkę się spodoba. Może następny rozdział będzie trochę lepiej napisany. 
Jeszcze jedna bardzo ważna spawa, mam pewne pytanie do Was - czy po tym jak już zakończę tłumaczyć 'Who will save me from myself?' mam przetłumaczyć kolejną historię? Mam już nawet jedną, która może i by się nadawała, tylko nie jestem pewna czy brać się za kolejną historię, czy dać na chwilę spokój. Jak wolicie, w końcu to dla Was jest ten blog :)
A tymczasem miłego czytania.


***

"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy. 
Part 10 - Audience of death.


Ashley's POV.
*czas przeskakuje o kilka dni*

Cóż... Nigdy nie patrzyłem na Londyn z tej perspektywy. Dzisiaj wszystko wydawało się zupełnie inne, niż zaledwie kilka dni temu. Świeciło słońce, wszystko było takie kolorowe, pełne życia, wcześniej była tylko szarość, nuda, bezsens. Dzisiaj pierwszy raz od kilku lat poczułem się szczęśliwy, pomimo tego, że za kilka minut czekała mnie rozmowa z Ann. Poważnie, byłem po prostu szczęśliwy i doskonale wiedziałem, że póki on był przy mnie, nikt nie mógł mi tego szczęścia odebrać. Cieszyłem się jak głupi nawet z tego, że Andy w pewnym momencie złapał mnie za rękę. Czułem się, jakbym znów był nastolatkiem, bo wtedy tak naprawdę po raz ostatni czułem się tak dobrze. To on tak na mnie działam. Jego dotyk, jego uśmiech, jego... wszystko. Obym później nie żałował, że znów zakochuję się w tej samej osobie.Chociaż, jak to mówią? Stara miłość nie rdzewieje? Chyba coś w tym jest. 
Kiedy znaleźliśmy się przed budynkiem, w którym znajdował się gabinet Ann zatrzymałem się na chwilę. Andy zrobił jeszcze kilka kroków do przodu, jednak kiedy zorientował się że ja ani drgnąłem, odwrócił się przodem do mnie, w międzyczasie unosząc obie brwi do góry. 
- Wszystko w porządku? - Zapytał spokojnym tonem i w ułamku sekundy znalazł się naprzeciwko mnie. W odpowiedzi jedynie wzruszyłem obojętnie ramionami starając się, aby nasze spojrzenia się nie spotkały, jednak moje próby okazały się na nic, ponieważ mężczyzna ujął moją twarz w obie dłonie sprawiając, że mimowolnie spojrzałem w jego jasne oczy. Jakby czytał w moich myślach. A w sumie... Kto wie, czy tego nie robi? Ale i tak nie potrafiłbym zaprzeczyć, że jego uśmiech od razu mnie uspokajał. 
- Tak, wszystko dobrze, tylko trochę się denerwuję, jak zawsze przed rozmową z Ann. - Uśmiechnąłem się w jego stronę, chcąc chociaż trochę uspokoić chłopaka, jednak jego twarz przybrała poważnego wyrazu. Wywróciłem oczami, po czym położyłem dłoń na jego nadgarstku. Wtedy poczułem, jak opuszki jego palców zataczają niewielkie kółka na moim policzku, co uspokoiło mnie jeszcze bardziej. - Dam radę, przecież będziesz obok. 
- Właśnie, pamiętaj o tym. Jeżeli cokolwiek by się działo, jestem tuż obok. - Teraz sam unikał mojego wzroku, błądząc nim gdzieś po ścianach budynku. Przytaknąłem, a wtedy Andy nachylił się i złączył nasze usta w delikatnym pocałunku, zsuwając dłonie na moją szyję. Odwzajemniłem jego pocałunek kładąc jedną dłoń na jego zimnym karku, a drugą na jego biodrze. Poczułem jak przez jego ciało przechodzi dreszcz, który dzisiaj wyjątkowo sprawił, że czułem się usatysfakcjonowany. Nie chcąc go już dłużej męczyć oderwałem się od jego ust i bez słowa ruszyłem w stronę sporych drzwi, które umożliwiały wejście do budynku. Bez żadnych trudności pokonałem doskonale znaną mi już drogę do pokoju Ann, nie zwracając uwagi na Andy'ego, który szedł gdzieś za mną, szurając swoimi butami o podłogę. W pewnym momencie odwróciłem się do niego z szerokim uśmiechem. 
- No to idę. 
- Idź, tylko jakby cokolwiek się działo...
- Tak, wiem, jesteś tutaj. Pamiętam. - Powtórzyłem jego słowa z ironią, unosząc obie brwi do góry, na co on jedynie w zabawny sposób zmarszczył nos. 
- Grzeczny chłopiec. - Wymamrotał z łobuzerskim uśmieszkiem, po czym zajął miejsce na jednym z krzeseł tuż przy gabinecie Ann. - No idź, idź. Tylko błagam, nie każ mi czekać pięciu godzin.
- Oczywiście, panie Niecierpliwy. - Zaśmiałem się pod nosem. W odpowiedzi Andy jedynie wysunął w moją stronę język, niczym malutkie dziecko. To naprawdę dziwne, raczej spodziewałem się, że będę miał do czynienia z tyranem, bestią, albo jeszcze gorzej, a tu proszę. Jest jeszcze bardziej łagodny niż kiedykolwiek wcześniej. Pokręciłem przecząco głową, podchodząc do niewielkich, białych drzwi. Zapukałem w nie kilkukrotnie, a kiedy usłyszałem "proszę!" wykrzyczane przez znajomy mi głos, nacisnąłem na klamkę. Raz jeszcze odwróciłem się w kierunku Andy'ego, jednak on miał wzrok skierowany w zupełnie inną stronę. Wzruszyłem ramionami i bez namysłu wszedłem do kolorowego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Ann stałą tyłem do mnie, wpatrywała się w ogromne okno, które znajdowało się na samym środku niewielkiego pomieszczenia. Czy to znaczy, że ona wszystko widziała...? O nie, błagam, tylko nie to. Nie przeżyję tego.
- Cześć, Ashley. Jak się masz? - Po wypowiedzeniu tych słów kobieta odwróciła się przodem do mnie z szerokim uśmiechem. Nadzwyczajnie szerokim. Yup, znam ten uśmiech, musiała wszystko widzieć, nie ma innej opcji. 
- Dzień dobry. Dobrze, dziękuję.
- Słoneczko, mówisz to za każdym razem, kiedy tutaj przychodzisz. No nic, usiądź. - Ani na chwilę nie odlepiając ode mnie wzroku pokazała dłonią na czarną kanapę. Westchnąłem ciężko, po czym usiadłem na wskazanym przez Ann miejscu, a ona sama chwilę później zrobiła to samo. - Dobrze wyglądasz, coś się wydarzyło? 
Doskonale wiedziałem do czego zmierza. Jakby nie mogła po prostu zapytać. Ona chyba naprawdę lubi sobie utrudniać życie. 
- Nie, znaczy... Tak. 
- Poznałeś kogoś? - Oho, jej głos już stawał się coraz bardziej piskliwy, a tym samym denerwujący. Wziąłem głęboki oddech, po czym kolejny raz przytaknąłem. Chciałem już stąd wyjść. - Czyżby to był wysoki, przystojny brunet, trochę umięśniony, z tatuażami? 
Oh my...
- Skąd wiedziałaś? - Uniosłem w zabawny sposób obie brwi do góry, a sarkazm w każdym moim słowie był wyczuwalny na kilometr. Ann kiwnęła głową na okno, śmiejąc się cicho pod nosem. A nie mówiłem? - Ma na imię Andy. 
- Chwileczkę... Andy? - O cholera! Cholera, cholera, cholera, ty idioto! Już zapomniałeś w jakiej sprawie przychodzisz do niej od 6 lat? Bo "wymyśliłeś" sobie przyjaciela o imieniu Andy! Czy ja kiedykolwiek zacznę myśleć zanim cokolwiek powiem? Mogłem chociaż zmienić mu imię!
- Tak, ale to... Zwykły zbieg okoliczności. Przypadek.
- Jesteś pewien, skarbie? 
- No tak, przecież tego nie wymyśliłem, widziałaś go, prawda? Nie wariuję, nie tym razem. 
- No dobrze, masz rację, mogło się tak zdarzyć. Ale to rzeczywiście... Zabawny zbieg okoliczności. Wręcz nierealny, dziwny. Ale jakie to ma teraz znaczenie? Żadne. Ważne, że sprawia, że jesteś szczęśliwy. Powiedz mi coś o nim. Jak się poznaliście, gdzie, kiedy? - Pierwszy raz odkąd pamiętam ta kobieta powiedziała coś sensownego. Ale i tak tylko w połowie. Nienawidziłem, kiedy zasypywała mnie pytaniami. Nienawidziłem, kiedy wpierdalała się w moje życie, ale wiedziałem, że będzie lepiej, jeżeli zwyczajnie w świecie odpowiem, inaczej zadałaby milion kolejnych pytań, dlaczego to nie chcę jej powiedzieć. I to się nazywa być między młotem a kowadłem. Z drugiej strony musiałem wymyślić kolejne kłamstwa, które brzmiałyby choć trochę wiarygodnie. Pieprzyć to, że nigdy nie umiałem kłamać. No dalej, Purdy, myśl...
- Poznaliśmy się... Przypadkiem. Któregoś dnia po prostu wpadliśmy na siebie na ulicy. Chwilę porozmawialiśmy, potem Andy odprowadził mnie do domu, a dalej samo się potoczyło. - Kurwa, byłem z siebie dumny. Właśnie tak poznają się zwyczajni ludzie. Nic w tym dziwnego, nadzwyczajnego. Udało mi się.
- Od dawna jesteście razem? - Spojrzałem w jej kierunku i zmarszczyłem brwi, biorąc głęboki oddech. Na to pytanie nawet ja nie znałem odpowiedzi.
- My nie... My nie jesteśmy razem. Jeszcze nie.
- Oh, w takim razie przepraszam. A jak radzisz sobie z innymi rzeczami? 
- Dobrze. Uświadomiłem sobie coś w ciągu ostatnich kilku dni.
- Tak? Co takiego?
- Andy... ten "dawny" Andy nigdy nie istniał. Wymyśliłem go.


sobota, 22 marca 2014

"Who will save me from myself?" Opowiadanie Andy Biersack x Ashley Purdy. 9.

"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 9 - You can be the devil, I will be the sinner
              You can be the drug, I will be the dealer.


Andy's POV.

  Ashley leżał wtulony we mnie i spokojnie oddychał. Był taki uroczy, kiedy spał, a na dodatek tak cudownie pachniał. Ale to wszystko jest... zabawne. Kto by pomyślał, że myśli kogoś takiego jak ja będą wyglądały jak rodem z głowy głupiej, zakochanej nastolatki? A myślałem, że już pozbyłem się wszystkich uczuć, że oprócz bezwzględnego pragnienia nic we mnie nie zostało. To niesamowite, co ten chłopak ze mną robił. Kochał mnie, a to niszczyło nas obojga. Ta pierdolona miłość nas zniszczyła. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, ile cierpienia zaoszczędziłbym mu, gdybym nigdy nie pojawił się w jego życiu. Nienawidziłem siebie za to, kim się stałem. Najgorsze było to, że nic nie mogłem z tym zrobić, nie mogłem zatrzymać samego siebie, straciłem nad sobą kontrolę. Przy "życiu" utrzymywało mnie tylko to, że mogłem codziennie patrzeć na Ashleya, chociaż to robiło ze mnie jeszcze większą bestię. Codziennie patrzyłem jak płacze, jak się rani, jak cierpi. Przytulałem go, powtarzałem mu, że jest wspaniały, piękny, ale on nic nie czuł, nic nie słyszał. Wiele razy powtarzałem sobie, że nadejdzie taki dzień, w którym będziemy szczęśliwi, razem. Zbudujemy coś, czego żaden ze światów nie będzie w stanie zburzyć, ale to były tylko puste słowa. Aż do teraz. Wiem, że będziemy szczęśliwi. Wiem, czuję to. Nie pozwolę mu odejść, choćby błagał mnie o to na kolanach. Nigdy nie zostawię go znów samego. Będę przy nim zawsze, przez całą wieczność. Okej, może zaczynałem brzmieć trochę jak zdesperowany psychopata, ale chyba na tym polega miłość, prawda? Przecież żadna miłość jeszcze nie była do końca normalna, nasza też nie musi i... na pewno nie będzie. 
Uśmiech sam wszedł na moją twarz, kiedy chłopak otworzył oczy i od razu uniósł kąciki ust ku górze. Popatrzyłem na niego jeszcze przez chwilę, po czym przysunąłem się bliżej niego i pocałowałem go w czoło, kładąc obie ręce na jego plecach, tym samym przyciskając go do siebie jeszcze bardziej. Oczywiście nie za mocno, przecież nie chciałem mu nic zrobić. 
- Dzień dobry, śpiąca królewno. - Powiedziałem cicho, opierając głowę o czubek głowy Ashleya. Nie widziałem jaką minę teraz zrobił, ale byłem pewien, że ta śpiąca królewna niezbyt mu się spodobała. Westchnął ociężale i owinął ręce wokół mojej szyi, umiejscawiając swoje dłonie na moim karku. Był tak blisko, że aż czułem jego stabilny puls, prawie słyszałem, jak krew powoli płynie w jego żyłach i... Zamknij ryj, nawet o tym nie myśl.
- Jakim cudem znalazłem się w łóżku? Przecież zasnąłem na kanapie... 
- Kochanie, przecież się nie przeteleportowałeś, anie nie przefrunąłeś. Przeniosłem cię, nie chciałem, żebyś znowu spał na kanapie, to niewygodne. - Wypowiadając te słowa kilkukrotnie pogłaskałem chłopaka po włosach, a kiedy skończyłem, pocałowałem go w czubek głowy. On jedynie przytaknął, po czym odsunął się ode mnie na tyle, żebyśmy swobodnie mogli spojrzeć sobie w oczy. Ashley przysunął głowę nieco bliżej mojej, sprawiając, że nasze czoła oparły się o siebie nawzajem. Wtedy właśnie jedną rękę położyłem na jego policzku i pogładziłem go kciukiem, drugą natomiast wplątałem w jego długie włosy. Wiedziałem, że nie powinienem, że to niebezpieczne, ale nie mogłem się powstrzymać, to nie było możliwe. Przysunąłem moją twarz jeszcze trochę bliżej jego, sprawiając, że nasze usta delikatnie się dotknęły. Zacząłem szybciej oddychać. Bałem się, ale z drugiej strony tak bardzo tego pragnąłem... Nasze usta złączyły się w pocałunku, przyprawiając mnie o wspaniałe uczucie, o którym już dawno zdążyłem zapomnieć. Wydawało mi się, jakbyśmy znów pocałowali się po raz pierwszy, jakbyśmy znów mieli te 16 lat. Znów byliśmy tylko my, nic więcej się nie liczyło, nic więcej nie miało znaczenia, tylko ja i on. Tylko ja i Ashley. Niebo i piekło razem. Jego ruchy były ostrożne, spokojnie, jego usta prowokująco ocierały się o moje, cholera... Pomimo tego jak bardzo nie chciałem przerwać, jak bardzo chciałem całować go przez cały dzień, musiałem się od niego oderwać, inaczej nie umiałbym się zatrzymać, straciłbym kontrolę, chciałbym od niego tylko więcej i więcej, a na to żaden z nas nie był gotowy. 
- Ash, proszę cię, nie każ mi z tego rezygnować. Wiem, że Ty też tego nie chcesz... Nie chcesz żebym odszedł, prawda? Proszę, powiedz, że nie. Kocham cię, naprawdę cię kocham, nie chcę narażać cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, słoneczko, muszę cię zmienić. Normalnie nawet nie spytałbym się o zgodę, ale jesteś dla mnie tak bardzo ważny, że nie mogę zrobić nic wbrew Tobie. Kocham cię tak bardzo, że kurwa, nie potrafię. Boję się o Ciebie, bo nie wiem, co będzie działo się ze mną następnego dnia, następnej godziny. Ja nie potrafię kontrolować mojego ciała, nie potrafię kontrolować siebie. Zrozumiesz to, kiedy też nie będziesz potrafił nad tym zapanować, tylko...
- Andy, dość. Czy ja powiedziałem, że się nie zgadzam? - Ashley podniósł się do pozycji siedzącej, a po chwili ja zrobiłem to samo. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, unosząc brwi do góry. Co za człowiek...
- No tak. Wczoraj powiedziałeś. 
- Dobra, może i powiedziałem, ale pomyśl przez chwilę... Czy gdybym tak naprawdę tego nie chciał, pozwoliłbym Ci na to wszystko? Przecież wiesz, że cię kocham. Wiem, że wiesz. Wiesz też, że mi na Tobie zależy, inaczej nie pozwoliłbym Ci się nawet dotknąć. Chcę, żebyś mógł czuć się przy mnie pewnie, swobodnie, ale ja sam się tego boję. Nie wiem co mnie czeka, ciągle powtarzasz, że jesteś bestią, zwierzęciem, nie masz nad sobą kontroli, co JA mam o tym myśleć? A poza tym, pojawiasz się nagle, nie wiadomo jak i skąd i oznajmiasz mi, że chcesz zrobić ze mnie coś, o czym nie mam zielonego pojęcia. Zastanowiłeś się chociaż przez chwilę, jak ja to odbiorę? 
- Nie...
- No właśnie. Daj mi trochę czasu, bo ja nawet nie do końca jeszcze uwierzyłem, że to nie jest sen. Wciąż boję się, że znów obudzę się gdzieś, gdzie nie ma Ciebie. - Urwał na chwilę, wsuwając jedną ze swoich dłoni pomiędzy moje, a drugą kładąc na moim ramieniu. Spojrzał w moje oczy i przysunął się bliżej, całując mnie najpierw w szyję, a później w policzek. Mocniej zacisnął dłoń na moim ramieniu, a na jego ustach znów pojawił się uśmiech, ten, który kocham najbardziej. - Nie zmieniłeś się, Andy. Może z wyglądu jesteś zupełnie inny, ale w środku wciąż jesteś taki sam. Ale to dobrze, w końcu właśnie takiego Ciebie pokochałem lata temu.

I pomyśleć, że cały dzień przeleżałem z Ashem w łóżku i nie nudziłem się ani przez chwilę. Mieliśmy tak wiele do opowiedzenia, tak wiele do wspominania, że aż bałem się, że nie starczy nam na to wszystko czasu. Wspaniale było znów rozmawiać z nim o wszystkim, ale dziwnie czułem się, kiedy opowiadał mi o rzeczach, o których ja tak naprawdę wiedziałem - przecież on nie miał pojęcia, że cały czas przy nim byłem, a ja? Ja jak zwykle nie miałem odwagi mu o tym powiedzieć. Nieważne, przynajmniej mogłem zobaczyć jego uśmiech. Uśmiechał się cały czas. Był szczęśliwy. Czy to możliwe, że po tych wszystkich cierpieniach, po tych wszystkich ranach, które mu wyrządziłem, teraz sprawiłem, że był szczęśliwy? Wygląda na to, że rany się goją. Dobra robota, Biersack.

niedziela, 16 marca 2014

"I will be a part of you" Andley oneshot.

Witajcie kochani. Pewnie większość z Was, nowych czytelników naszego bloga, nie wie, że autorkami tego bloga są dwie osoby. Co prawda, to prawda - rzadko kiedy można mnie tu ostatnio złapać i jedyne co mogłabym zrobić to się tłumaczyć. Mogę też obiecać, że będę pisała częściej, ale... Jaki to ma sens, jeśli wiem, że nie dotrzymam tej obietnicy? Jedyne co mogę zrobić to powiedzieć "przepraszam", zebrać dupę i przejść do oneshota! Tak, czas na coś przesłodzonego.
Gdyby ktoś, coś - piszcie na mojego maila (taiteilijan7@gmail.com), bądź jeścli chcecie pozostać anonimowi, to zapraszam na mojego tumblr'a. Jest na nim możliwość zadania mi pytania, wystarczy nacinąć przycisk "ask".

~ "I will be a part of you" ~
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Andy POV
Patrzenie na niego doprowadzało mnie do szału. Jego głos sprawiał, że wszystko wokół znikało. W moim świecie istnieliśmy tylko my. Razem.
Jego czarne włosy zawsze wyglądały na lekko rozczochrane,  jego tors,  gdy biegał wokoło mnie bez koszulki, tatuaże… On jest aniołem. Perfekcyjnym.  I nigdy nie będzie mój. Byłem tego praktycznie pewien, ale nie mogłem przestać go uwielbiać. On był jak narkotyk, a ja nieodwołalnie od niego uzależniony. Nie było ucieczki.
- Hej, Andy!  O czym tak myślisz? – Zapytał Jinxx i cała uwaga chłopaków skupiła się teraz na mnie. Kurwa, znów odpłynąłem.
- Yyym, o niczym takim. – Skłamałem rumieniąc się – Po prostu się zamyśliłem.
- Taaak, zauważyliśmy. – Powiedział Ashley.
Zarumieniłem się jeszcze bardziej.
- Więc, kim ona jest? – Rzucił niedbale.
Zawsze mnie o to pytali, chcąc w odpowiedzi usłyszeć imię dziewczyny, w której się zakochałem. Owszem, byłem zakochany po uszy. Nie była to jednak dziewczyna, a mój basista. To zaczynało się robić nudne, a wiedziałem, że nie odpuszczą, więc pomyślałem, że zabawne będzie wypowiedzenie jego imienia.
- Ashley. 
Chłopacy zaczęli chichotać, a ja nie wiedziałem czy CC ma atak padaczki, czy się śmieje.
- Więc niezła z niej szczęściara! – wykrzyknął Jake.
- Nie mówiłem o dziewczynie. – Powiedziałem, choć raz szczerze.
Ashley zaczął się śmiać.
- O chłopaku. – Ash chciał się chyba o to zapytać, ale wyszło mu raczej stwierdzenie.
Zmroziłem go spojrzeniem, wstałem i udałem się w stronę mojej kabiny a naszym autobusie.
- To się robi serio nudne, chłopaki.  Idę napisać jakiś tekst. – Powiedziałem i zostawiłem ich samych.
Kiedy oddaliłem się wystarczająco daleko, włożyłem słuchawki i puściłem głośno muzykę. Mistifis zawsze działali na mnie kojąco, ale w tym momencie jedyne o czym mogłem myśleć być śmiech Ashleya. Nigdy nie brał mojej orientacji poważnie. Odkąd wiedzieli o mojej orientacji, Ashley zawsze z niej żartował. Nie wiedział jak mnie tym ranił. Ja po prostu go chciałem.  Po prostu chciałem móc wtulić się w jego ramiona i całować jego idealne usta. Byłem jednak w pełni świadomy, że nigdy go nie będę mieć. Nigdy. Moja miłość do niego była bezsensu, nigdy nie doczekałbym jej szczęśliwego zakończenia.
Łzy powoli dotknęły moich policzków, a ja właśnie płakałem nad czymś, o czym zawsze wiedziałem.
 Ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia. Szybko otworzyłem oczy, wyciągnąłem słuchawki z uszu i z prędkością błyskawicy odwróciłem się w prawą stronę. To był Ash. Wyglądał na zmartwionego, a jego ramiona były lekko opuszczone.
- Przepraszam. – Powiedział cicho. – Mogę? – odezwał się nieśmiało, spoglądając na kawałek wolnego miejsca na łózku.
Skinąłem głową i wziąłem kolana pod brodę, aby miał więcej miejsca. Chłopak usiadł koło mnie, zasłaniając za sobą  kurtynę, która oddzielała nas od chłopaków. Słyszałem ich ściszone głosy.
- Chcę z tobą pogadać. – Powiedział poważnym głosem i spojrzał mi głęboko w oczy.
O czym on chciał ze mną, do diabła, gadać? Przecież zawsze żartował sobie ze mnie z tego powodu.
- O czym?
- Wiesz o tym, że zawsze możesz ze mną pogadać, jeśli masz problem, prawda? Chcę, żeby zawsze było między nami okej.  – Powiedział smutno – Mam na myśli to, że tylko żartowałem!
- Chciałbym, żeby tak było. – Odpowiedziałem cicho, patrząc na moje kolana, udając że moje jeansy są wyjątkowo ciekawe.
- Słucham?
- Chciałbym, żebyś nie żartował. Jestem biseksualny, Ashy. Nie myślę tylko o dziewczynach. Aktualnie tego nie robię. – Powiedziałem, wciąż nie odrywając wzroku od moich kolan.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, chłopak prawdopodobnie myślał o tym, co powiedziałem. Nie wierzyłem, że muszę mu znowu to tłumaczyć.  Jest przecież moim najlepszym przyjacielem, a jakoś nie potrafi zaakceptować faktu, że mogę lubić też chłopców.
- Ty mówiłeś to na serio? – w końcu zapytał.
Odważyłem się na niego spojrzeć.  Zdziwienie było obecne w jego pięknych, brązowych oczach. Nie był zaszokowany, ani nie wyglądał, jakby miał mnie zaraz znienawidzić. Wyglądał po prostu na zdziwionego.  Pokiwałem więc głową, aby potwierdzić, choć bałem się jego reakcji. Spojrzał w dół i zaczął się bawić swoją koszulką.  Ściągnął brwi i zdawał się zatracić w swoich myślach. Chciałem , żeby na mnie spojrzał, chciałem mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. W tej chwili pragnąłem powiedzieć mu co do niego czuję. Wyglądał, jakby był zraniony. Chciałem poprawić mu nastrój. Nie mogłem się odważyć, aby go dotknąć.  Ashley westchnął i znów spojrzał mi w oczy. Odwrócił potem spojrzenie gdzieś na ścianę, a pojedyncza łza uwolniła się spod jego powiek. W ułamku sekundy postanowiłem, że ją wytrę, lecz Ashley pokręcił głową.  Zatrzymałem dłoń w powietrzu i w oczekiwaniu patrzyłem jak łza spływa mu po policzku. Ciągle miał nadzieję, że robię sobie z niego jaja, choć mówiłem całą prawdę.
- Więc… To wyjaśnia całe to zamieszanie wokół mnie, tak sądzę. – Wyszeptał, nadal nie spoglądając w moją stronę. 
Byłem zaskoczony. Oczywiście, że zauważył to wszystko, co ze mną się działo w jego pobliżu. 
- Tak. – Powiedziałem powoli i smutno.
Nie chciałem nie niego spojrzeć, ba, bałem się. W tamtej chwili myślałem, że znienawidził mnie i nigdy nie zamierza się do nie ponownie odezwać. Potrafiłem to zrozumieć.  Teraz było to bardziej prawdopodobne, niż kiedykolwiek wcześniej. Przytuliłem moje kolana jeszcze mocniej i patrzyłem uparcie na brzydkie i ciemne zasłony mojego „pokoju” w autobusie. Wyglądały jak mój nastrój teraz. Próbowałem być spokojny, mówiąc sobie, że wszystko będzie kiedyś okej.
- Wiesz… - Zaczął.
- Hm? – nadal na niego nie mogłem spojrzeć. Po prostu nie mogłem.  Patrzenie na jego perfekcyjne ciało pogorszyłoby całą sytuację. I tak czułem się nieszczęśliwy, nie chciałem jeszcze bardziej tego pogarszać.
Znowu cisza. Po chwili Ashley podniósł się się.
- Nieważne. 
Odszedł,  a ja nie mogłem pojąć co się właśnie stało. Wiedziałem, że chciał mi coś powiedzieć. Dlaczego mnie tu zostawił?
Włożyłem słuchawki do uszu ponownie i włączyłem muzykę. Nie chciałem o tym myśleć, chciałem się po prostu położyć i zrelaksować.

Musiałem zasnąć na chwilę, ponieważ kiedy się obudziłem, Ashley leżał obok mnie. Prawie dostałem zawału serca i nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Pomyślałem, że pewnie zmienił zdanie i chciał mi coś powiedzieć, ale nie chciał mnie budzić i sam zasnął.  To było jedyne wyjaśnienie, które wtedy przychodziło mi do głowy.  Na pewno się myliłem, ale cóż – był tu, leżał obok mnie, zwinięty w kłębek. Może będzie żałował tego, że tu jest, zaraz jak się obudzi? Cholera, Biersack! Przestań się dobijać. Patrzyłem na spokojną twarz Ashleya. On naprawdę był aniołem. Może kiedyś będzie moim? Wpuściłem odrobinę nadziei do mojego serca.  Może mam szansę. Może.  Fajnie byłoby leżeć tak z nim, w jego ramionach. Chłopak lekko się poruszył, westchnął, zanim otworzył oczy. Natychmiast się zarumieniłem i odwróciłem wzrok. Powoli się podniosłem i chciałem zejść z łózka, tak aby było mu wygodnie. 
- Przestań, głuptasie. Jest mi wygodnie. – Zaprotestował zaspanym głosem.
Uniosłem brwi i nie ruszyłem się nawet o centymetr, choć Ashley znajdował się teraz w moim zasięgu. Zastanawiałem się o co chodzi temu chłopakowi.
- Jesteś pewny? – Zapytałem nieśmiało.
Może teraz zda sobie sprawę, że nie jest koło żadnej dziewczyny, tylko koło mnie. Jednak on tylko westchnął ponownie.  Wstrzymałem oddech, nie wiedziałem co robić. Wszystko wydawało mi się takie nierealne.
- Wiesz, że możesz oddychać, prawda? – Ashley zaśmiał się cicho i pocałował moją szyję. 
Oddech, który chciałem wziąć został gdzieś głęboko w moich płucach, byłem zaszokowany.  On mnie pocałował. Dlaczego? Dlaczego on to zrobił?
- Ashley, to nie jest śmieszne, wiesz o tym. 
Łzy napłynęły mi do oczu, a ja zrobiłem się wściekły. Zabawa ludzkimi uczuciami jest okrutna i ni jest fair.
- Nie chciałem być zabawny.
- Więc o co chodzi? – Chciałem mu powiedzieć, jak bardzo mnie rani tym, że nie bierze mnie na poważnie.
- Chcę być uczciwy. Nie bądź zły. Tak, wiem że już jesteś. To co chciałem ci wczoraj powiedzieć, hm… Myślę, że moje uczucia co do ciebie są takie same. – Próbował się tłumaczyć, jednak byłem zbyt  zdenerwowany, aby tego słuchać.
- Nic nie wiesz o moich uczuciach! – Naskoczyłem na niego. 
- Andy, uspokój się, proszę. Pozwól mi to wszystko wyjaśnić. – Powiedział patrząc prosto w moje oczy – Czuję coś do ciebie odkąd dołączyłem do zespołu. Byłem przerażony, ponieważ nigdy wcześniej nie darzyłem żadnego faceta czymś takim.  Myślałem, że wyrzucisz mnie, jeśli ogarniesz o co chodzi. Jinxx od razu coś zauważył, wiesz jaki on jest, wszystko widzi. Powiedziałem mu wszystko. Dał mi radę, abym pogadał z tobą na ten temat i ja chciałem tego, ale nie potrafiłem. Zawsze mówiłem sobie, że zrobię to jutro i… Dni mijały. A kiedy ty zacząłeś się zachowywać dziwnie przy mnie i powiedziałeś nam, że jesteś bi to na początku myślałem, że robisz sobie żarty. Potem pomyślałem, że mam szansę, na którą zawsze czekałem.  Chciałem ci powiedzieć o tym wczoraj, ale nie mogłem z siebie tego wyrzucić. Przepraszam, Andy, ale ja bardzo, bardzo, bardzo cię kocham.
Odebrało mi mowę, w tym było tak dużo miłości… Chciałem powiedzieć mu, że też go bardzo kocham, ale nie miałem pojęcia jak.
- Andy, wszystko w porządku? – spytał, a ja natychmiast pożałowałem, że nic nie powiedziałem.
Odgarnąłem włosy z jego policzka,  a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Moje serce zaczęło bić trzy razy szybciej niż w normie. 
- Ashy, po prostu… Znaczysz dla mnie bardzo dużo. Myślałem, że zrujnowałem wszystko między nami wczoraj. Jestem bardzo szczęśliwy, że czujesz to samo. Proszę, bądź mój. – Ostatnie słowa wymówiłem prawie bezgłośnie.
- Jestem twój, Andy, jestem i zawsze będę.
Złączyliśmy nasze usta w czuły pocałunek i cieszyliśmy się tym obaj. To był najszczęśliwszy moment mojego życia i wiedziałem już, że tak będzie zawsze. Ashey i ja jesteśmy sobie pisani, nareszcie mogę powiedzieć, że jest moim aniołem. 

sobota, 15 marca 2014

"Who will save me from myself?" Opowiadanie Andy Biersack x Ashley Purdy. 8.

"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 8 - I'm home again, and I'll never let this go.


Ashley's POV.

  Obudziły mnie ostre promienie słoneczne, które padały prosto na moją twarz. Początkowo próbowałem jakoś z nimi walczyć, zakrywając twarz dłońmi, jednak później i tak nie mogłem już ponownie zasnąć. Pomimo tego że dopiero się obudziłem, cały czas byłem zmęczony. Chciałem iść spać, ale nie mogłem zasnąć, no i gdzie w tym wszystkim logika? 
Dzisiejszą noc spośród wszystkich innych wyróżniało jednak to, że miałem przepiękny sen. Takie sny mógłbym mieć codziennie, przysięgam. To chyba nawet trochę zabawne, że w moim śnie czułem się bezpieczniej, niż w prawdziwym życiu. Ale biorąc pod uwagę to, co śniło mi się w ciągu ostatnich kilku lat... każdego dnia mogło mi się przyśnić praktycznie wszystko, i rzadko kiedy bywały to rzeczy normalne, więc powiedzmy, że zdążyłem się przyzwyczaić, o. 
Przez kilka kolejnych minut moje myśli obiegły chyba każdy możliwy temat, jaki tylko mi się nasunął. Nagle poczułem dość intensywny zapach spalenizny, a po niedługiej chwili usłyszałem litanię przekleństw. Dźwignąłem się do góry rozglądając się po moim salonie, który połączony był z kuchnią. Andy zmierzał właśnie w moim kierunku z rozzłoszczoną miną. Usiadł na kanapie obok mnie i spojrzał w moim kierunku, wysuwając do przodu dolną wargę, niczym malutkie dziecko. Zaraz, czyli to nie był sen?
- Chciałem zrobić Ci śniadanie, ale... Chyba już zapomniałem jak używa się całego sprzętu kuchennego. - Powiedział dość chaotycznym, nierównym tonem, jednak po wypowiedzeniu tych słów kąciki jego ust uniosły się do góry, malując na jego twarzy niewinny uśmiech. Yup, to był Andy, wciąż miał ten swój uśmieszek. Przez chwilę jeszcze patrzyłem w jego stronę, po czym odwróciłem wzrok w kierunku kuchni. Zaśmiałem się cicho, w międzyczasie znów przenosząc wzrok na Andy'ego.
- Eh, Andy... Płatki robi się raczej w garnku, nie w patelni. - Po moich słowach Andy walnął się ręką w czoło, wywracając oczami. 
- Cholera, no tak. To poczekaj, zaraz zrobię Ci nowe. - Bez chwili zastanowienia Andy podniósł się do góry i już chciał ruszyć w kierunku kuchni, jednak ja szybko złapałem go za rękę i pociągnąłem go w dół, sprawiając, że znów usiadł obok mnie. W odpowiedzi jedynie arogancko się uśmiechnął i położył rękę na moim kolanie, by chwilę później przysunąć się do mnie i pocałować mnie w policzek. Znów nie wiedziałem co robić. Pomiędzy nami zapanowała chwila ciszy.
- No to może wreszcie do cholery powiesz mi, co działo się z Tobą przez ostatnie 9 lat? - Sam nie wiem czemu, ale nagle poczułem ślepą złość, było mi dziwnie. Bo w sumie jakim prawem nagle, po 9 latach, on przychodzi do mnie i rozmawia ze mną jak gdyby nigdy nic? 
- No tak, racja. Jestem Ci winien tłumaczenia. - Jego głos nagle stał się chłodny, szorstki, zupełnie inny niż chwilę temu. To też mnie denerwowało. 
- Doprawdy? - Zapytałem ironicznie, wywracając oczami. Odwróciłem wzrok na ścianę, jednak kiedy pomiędzy nami znów zapanowała ta kurewska cisza, mój wzrok przeniósł się z powrotem na mężczyznę. Wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami, chyba mordował mnie wzrokiem. 
- Nie bądź taki, Ashley. - Wycedził przez zaciśnięte zęby, po czym zaczął trochę szybciej oddychać. Zaczynałem się go bać...
- Jaki? Zresztą nieważne, raczej bardziej interesuje mnie ostatnie 9 lat, Andy. No dalej, zaczynaj. 
- Problem w tym, że ja nie wiem od czego zacząć... No dobra, już wiem. Od momentu kiedy znalazłeś mnie w szpitalu, martwego. Znaczy, ekhm, "martwego". - Jego głos znów stał się cichy i słodki, mówił powoli, wyraźnie. De-ner-wo-wał mnie tym. 
- No, pamiętam, raczej trudno zapomnieć. 
- Nie umarłem w tamtym wypadku, Ash. Nie umarłem też w szpitalu. W pewnym sensie wcale nie umarłem. Można powiedzieć, że upozorowałem swoją własną śmierć.
- Co? Ale... Po co, dlaczego?
- Przez to, kim wtedy miałem się stać, musiałem to zrobić, rozumiesz? Musiałem.- Wyszeptał, nie patrząc na mnie, lecz wyglądając przez okno. - Przez to niebezpieczeństwo, na które wtedy mógłbym cię narazić. Niebezpieczeństwo, na które narażam cię teraz.
- Nie rozumiem... - Powiedziałem cicho, a pomiędzy nami znów zapanowała cisza. Andy przeniósł wzrok prosto na moje oczy i złapał mnie za obie dłonie, łącząc je ze sobą.
- Nie jestem człowiekiem, Ash. Już nie.
- Co kurwa? Andy, serio, to nie jest czas na pierdolone żarty. Powiedz po prostu co działo się z Tobą przez to głupie 9 lat, to w sumie nie ma większego znaczenia, po prostu chcę wiedzieć.
- A więc mi nie wierzysz?
- Nie?
- Więc jak wytłumaczysz to...? - Zapytał, pokazując dłonią na moją szyję, a ja bez namysłu złapałem się za wskazane przez niego miejsce. Wyczułem tam dwie wypukłe kropki, które znajdowały się w niewielkich odstępach od siebie, bolało jak cholera, jakim cudem nie zauważyłem tego wcześniej?
- Czy Ty?...
- Tak, wtedy w łazience, w wannie, nie pamiętasz? - Jego usta wygięły się w szyderczym uśmiechu, co sprawiło, że zacząłem się go naprawdę bać. Andy znów przysunął się do mnie i pocałował moją szyję w kilku miejscach, przyprawiając mnie o kolejny atak dreszczy. Czułem się jak w jakimś durnym amerykańskim filmie, jak w jakimś pierdolonym "Zmierzchu". Co to ma być, wampir? Zombie? Żywy trup? Nie potrafiłem w to wszystko uwierzyć, cały czas czułem się jak w śnie, z którego lada chwila mogę się obudzić, przecież takie rzeczy nie dzieję się naprawdę! Schowałem twarz w dłoniach, od tego wszystkiego zaczynało mi się robić słabo.
- To był sen... - Wyszeptałem, przymykając swoje powieki. Mężczyzna przysunął się jeszcze nieco bliżej mnie, obejmując mnie jedną ręką.
- Nie był. To też nie jest sen. Nie obudzisz się, to dzieje się naprawdę. Jest jeszcze jedno...
- Aha, czyli może być gorzej? 
- Czy ja wiem. Słuchaj, najwidoczniej nie zdajesz sobie sprawy, na jakie ryzyko w tym momencie się narażasz. Znaczy, ja cię narażam. W każdej chwili mogę się na Ciebie rzucić, zabić cię, dociera to do Ciebie? Teraz daję radę, wcześniej nie raz spędzałem czas wśród ludzi, ale na dłuższą metę tak nie pociągnę. To jak wymachiwanie głodnemu psu stekiem przed nosem z nadzieją, że cię nie zaatakuje. Zrobiłem to dla Ciebie, cholera, nie dla siebie. Teraz... Teraz nie chcę znów odpuścić, znów cię stracić, znów cię zostawić, dlatego będę musiał cię zmienić. Wtedy będziesz bezpieczny. - Po jego słowach momentalnie podskoczyłem do góry, od razu kierując wzrok w jego stronę. Uniosłem obie brwi do góry i pokręciłem przecząco głową, strącając jego rękę z mojego ramienia i odsuwając się od niego.
- Ty chyba nie masz pojęcia o czym mówisz, człowieku! - Przerwałem na chwilę zdając sobie sprawę, że określenie którego użyłem nie było do końca trafne. - Wtedy bez trudu przyszło Ci zostawienie mnie po DWUNASTU latach znajomości, myślisz, że teraz będzie inaczej? Wpakujesz mnie w jakieś gówno, z którego pewnie nie ma żadnego wyjścia, a potem zostawisz mnie z tym wszystkim samego, tak jak wtedy! Nie zgadzam się na żadną przemianę, zamianę, zmianę, czy cokolwiek innego! Nie zgadzam się i koniec!
- Nie krzycz... Naprawdę nic nie rozumiesz, Ash? Kocham cię. Jestem dla Ciebie niebezpieczny, wtedy też byłem, dlatego dla TWOJEGO dobra musiałem zniknąć z Twojego życia. Teraz wiem czego chcę. Chcę Ciebie. Przykro mi, ale zmienię cię, czy Ci się to podoba czy nie. Będziesz mój. Jesteś mój.

sobota, 8 marca 2014

"Who will save me from myself?" Opowiadanie Andy Biersack x Ashley Purdy. 7.

"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 7 - I know where I stand, take me as I am.




Ashley’s POV.

   Po moich policzkach nadal spływały łzy, których nawet nie próbowałem powstrzymać. Mężczyzna mocniej zacisnął dłonie na moich ramionach, jakby obawiał się, że będę próbował mu uciec. Uchylił usta, przez co myślałem, że wreszcie coś powie, jednak jeszcze przez dłuższą chwilę pozostał w milczeniu, powoli przenosząc swój wzrok z mojej szyi na moje oczy. Oderwał jedną rękę z mojego ramienia i złapał się za serce, ciężko oddychając.
- Musisz… Musisz pozwolić mi wejść, Ashley. Musisz pozwolić mi zostać… - Jego cichy, ale wciąż głęboki głos sprawił, że po moim ciele przeszło milion dreszczy. Ku mojemu zdziwieniu, milion przyjemnych dreszczy.
- Nie. Odejdź, rozumiesz? Odejdź! Zostaw mnie w spokoju! – Sam nawet nie wiem kiedy mój szept przerodził się w krzyk. Próbowałem pohamować łzy tej cholernej bezsilności, ale to okazało się na nic. Znów wlepiłem swój wzrok w podłogę. Chciałem  odepchnąć go od siebie, jednak on ani drgnął. Cały czas stał spokojnie, wpatrując się na przemian w moje oczy i w jeden stały punkt na mojej szyi.
- Myślałem, że mnie kochasz, Ash... – Wówczas kiedy ja ledwo stałem ze złości i zażenowania, on cały czas zachowywał spokój, mówił cicho, słodko. Po wypowiedzianych przez niego słowach podniosłem wzrok do góry, wtedy nasze spojrzenia znów się spotkały. W jego oczach widziałem ból, sam nie wiem czy spowodowany milionem ran na jego ciele, czy moimi własnymi słowami.
- Kocham… - Wydusiłem z siebie jedno słowo, które bolało mnie jak jeszcze żadne inne. – Nie, ja nie... Boję się… - Wyszeptałem bardziej sam do siebie, niż do niego.
- Nie musisz się mnie bać, nie powinieneś. Wciąż jestem Andym, Twoim Andym. – W momencie kiedy skończył wypowiadać ostatnie zdanie poczułem, jak jego ręka spoczywa na moim policzku, a chwilę później jego delikatne palce wycierają spokojnym ruchem moje łzy, które teraz zmieszane były z jego krwią. Jego słowa cały czas plątały się w moich myślach, przez co trudno było mi cokolwiek powiedzieć, zrobić. Wciąż jestem Andym, Twoim Andym. Twoim Andym. Twoim Andym. Twoim. Przez chwilę jeszcze wpatrywałem się w podłogę, po czym znów poczułem dziwny przypływ… odwagi? Energii? Nie do końca jeszcze wiem co to było, ale zebrałem się na odwagę, żeby podnieść wzrok w górę i znów spojrzeć mu w oczy. Nie odrywając od nich wzroku strąciłem jego rękę z mojego policzka, przechylając głowę w bok.
- Nie jesteś. – Powiedziałem stanowczym, pewnym siebie głosem. – Nie wyglądasz jak MÓJ Andy. – Pokręciłem przecząco głową, jednocześnie przejeżdżając dłonią po jego krótkich, czarnych włosach, które sięgały mu ledwo do połowy szyi. – Nie mogę poczuć cię tak, jak MOJEGO Andy’ego. – Zsunąłem dłoń na jego klatkę piersiową, a dokładniej na jego serce, które nie biło. Wtedy poczułem, jak mężczyzna kładzie swoją dłoń na mojej, po czym delikatnie ją zaciska. Przysunął się jeszcze nieco bliżej mnie, a jego oczy nadal wpatrywały się w moje.
- Jestem Twoim Andym, Ashley. Tym Andym, który był przy Tobie zawsze, kiedy tego potrzebowałeś.

- Andy, patrz co się stało! Bardzo mnie boli. – Siedmioletni ja właśnie podbiegłem do Andy’ego i zacząłem wymachiwać mu skaleczonym palcem przed nosem. Starszy o dwa lata chłopak był ode mnie trochę wyższy, więc ukucnął, żeby móc być ze mnę twarzą w twarz.
- Ojej, leci Ci krew. Chodź, spróbujemy coś na to poradzić. – Zaśmiał się cichutko, po czym złapał mnie za zdrową rękę i pociągnął w stronę swojej kuchni. Wspiął się na kuchenną szafkę i zdjął z niej małą apteczkę, po czym wyjął z niej jakiś biały papierek. Podszedł znów do mnie owinął mi coś białego wokół palca, następnie całując jego czubek. Cały czas cichutko się śmiał, przez co na mojej twarzy momentalnie pojawił się szeroki uśmiech.
- Nadal boli? – Zapytał, wysuwając dolną wargę go przodu.
 - Nie! Chodźmy się bawić!


Opanowanie i odwaga zniknęły w ułamku sekundy, a w moich oczach znów zaczęły zbierać się łzy. Czy on właśnie? Nie… Odruchowo spuściłem wzrok w dół, jednak Andy położył dwa ze swoich palców na mojej brodzie i podniósł ją do góry sprawiając, że nasze spojrzenia znów się spotkały.
- Tym Andym, który pocałował cię po raz pierwszy.


Tory. Cisza. Spokój. Ja. Andy. Uwielbiałem tak spędzać czas, to było jak spełnienie marzeń. Spacerując wzdłuż torów Andy złapał moją dłoń, budząc milion motylków w moim brzuchu. To było wspaniałe uczucie, nawet jeżeli to tylko głupie trzymanie się za rękę, które pewnie dla niego i tak nic nie znaczyło. W pewnym momencie Andy się zatrzymał. Odwróciłem się przodem do niego i mocniej zacisnąłem jego dłoń.
- Wszystko w porządku?
- Możesz na chwilkę do mnie podejść? – Na jego twarzy wymalował się łobuzerski uśmiech, który trochę mnie przerażał. Przez chwilę jeszcze stałem w miejscu, po czym zrobiłem kilka kroków do przodu, stając naprzeciwko chłopaka. W ułamku sekundy Andy przysunął się do mnie i złączył nasze usta w niespodziewanym pocałunku, kładąc ręce na moich biodrach.


Mimowolnie zamknąłem moje oczy, przez co kilka kolejnych łez powoli popłynęło po moim policzku. Andy natychmiast wytarł je opuszkami swoich palców, powodując kolejny atak dreszczy na moim ciele. Po niedługiej chwili otworzyłem moje oczy i położyłem dłonie na jego ramionach, wzdychając ociężale. Andy przybliżył swoją twarz na tyle blisko mojej szyi, że czułem na niej jego ciepły oddech.
- Wciąż mi nie wierzysz? Nawet teraz, kiedy nosisz na sobie moje ugryzienie? Teraz jesteś mój, Ashley.
- C-co? – Wyjąkałem, a nogi znów ugięły się pode mną, jakby były z waty cukrowej. Odruchowo chciałem dotknąć miejsca na mojej szyi, jednak Andy złapał moją dłoń i odsunął ją na bezpieczną odległość od mojej szyi. Nawet nie patrząc na niego mogłem stwierdzić, że się uśmiecha. Nie zdążyłem powiedzieć ani zrobić nic więcej, ponieważ Andy podniósł mnie do góry sprawiając, że mimowolnie owinąłem moje nogi wokół jego talii, a głowę położyłem na jego ramieniu, kiedy spokojnie przemierzał mój salon. Po chwili usadowił się na kanapie, początkowo sadzając mnie na swoich kolanach. Zaczął jeździć ręką po moich plecach, powodując, że z moich ust wydobyło się kilka westchnień. Przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej, o ile to w ogóle było możliwe i położył się razem ze mną na kanapie, wtulając mnie w jego tors. Wtedy zauważyłem, że na jego rękach zostało już tylko kilka pojedynczych, zagojonych ran. Przez pryzmat tego ile dzisiaj się wydarzyło, ani trochę mnie to nie zdziwiło.
- Andy… - Zacząłem, przez chwilę jeszcze zastanawiając się, co tak naprawdę chciałem powiedzieć. – Cz-czym Ty jesteś?
- Shhh. Shh. – Jego ręce jeździły teraz nie tylko po moich plecach, ale i po całych moich rękach. Jego ruchy były delikatne, uspokajające. Przymknąłem powieki, a ostatnie co usłyszałem to ciche, ale cholernie stanowcze „dobranoc”, przez które odpłynąłem jeszcze bardziej. 
 
I know you're leaving in the morning when you wake up,
Leave with some kind proof it's not a dream...




sobota, 1 marca 2014

"Who will save me from myself?" Opowiadanie Andy Biersack x Ashley Purdy. 6.

Hej. Przepraszam, że ta część kończy się w takim dziwnym momencie, ale musiałam podzielić ją po swojemu, ponieważ oryginalna część była bardzo długa, dlatego podzieliłam ją na dwie. Miłego czytania. 

 
***

"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 6 - Hello, Fallen Angel.

Andy's POV.

  Wiedziałem, że nadszedł ten moment. Nie mogłem dłużej czekać, nie potrafiłem go dłużej ranić, patrzeć jak cierpi. Sprawiałem mu ból, sprawiałem, że czuł się bezużyteczny, jak mogłem do tego dopuścić? Zraniłem kogoś, kogo bardzo kochałem. Byłem potworem, w środku i na zewnątrz. Nikt nie ma prawa mnie kochać. To ja powinienem cierpieć, nie on, ja na to zasłużyłem. Stałem się tym, przed czym zawsze ostrzegali was rodzice, dzieciaki. Ale przez te wszystkie lata uświadomiłem sobie, jaką niską cenę ma ludzkie życie. Możesz stracić je w ułamku sekundy. W ułamku sekundy może zburzyć się to, co budowałeś przez wiele lat. Nie masz wpływu na to, co stanie się jutro, za tydzień, za miesiąc. Każdy dzień jest niepewnością, walką o przetrwanie. Skąd wiesz, że nikt jutro nie potrąci Twojej córki, kiedy będzie wracała ze szkoły? Skąd wiesz, że nikt jutro nie zgwałci Twojej żony, kiedy będzie wracała z pracy? Ludzie są tacy krusi, tacy łatwi do złamania, a jednocześnie są bezwzględnymi, brutalnymi zwierzętami.
  Będąc przed blokiem, w którym mieszka Ashley spojrzałem w górę, na jego okno. Światło wciąż się paliło, czyżby jeszcze nie spał? W sumie nie powinno mnie to dziwić, chłopak prawie w ogóle nie sypiał. Zniszczyłem go. JA. GO. ZNISZCZYŁEM. Nieważne, nie o tym teraz powinieneś myśleć idioto. Podszedłem do dość dużych drzwi umożliwiających wejście do środka budynku, a kiedy już się przy nich znalazłem, poczułem niekontrolowany ból w okolicy serca. Złapałem się za nie i krzyknąłem, opierając się o wcześniej wspomniane drzwi. Wiedziałem czym to jest spowodowane. Doskonale wiedziałem co będę czuł, kiedy zdecyduję się powiedzieć o wszystkim Ashleyowi. Byłem na to gotowy. Zdecydowanie byłem. Wciąż trzymając się za serce nacisnąłem na klamkę od drzwi, a kiedy one nie ustąpiły warknąłem głośno, po czym nacisnąłem na klamkę ze zdwojoną siłą, tym samym wyrywając ją z uchwytów drzwi. No i bardzo dobrze. Od razu odrzuciłem wyrwaną klamkę na ziemię, po czym energicznym ruchem przekroczyłem drzwi, które tym razem ustąpiły bez żadnego problemu. Stojąc już pod jego drzwiami znów poczułem kłujący ból serca, jeszcze silniejszy niż wcześniej, a na mojej ręce w ułamku sekundy znikąd pojawiły się dwa zadrapania, z których zaczęła powoli lecieć krew. Cudem pohamowałem krzyk, który cisnął się na moje usta. Bez dłuższego zastanowienia zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi Ashleya, a potem czułem już tylko wciąż narastający ból. Spodziewałem się tego. 

Ashley’s POV.

Stojąc przed drzwiami wziąłem głęboki oddech, zastanawiając się kto może składać mi wizyty o tej porze. Przekręciłem zamek od drzwi i szybkim, odważnym ruchem otworzyłem je, podnosząc wzrok na osobę stojącą w progu moich drzwi. O kurwa… Nie, przestań Ashley, to nie Andy. To nie jest MÓJ Andy. On prawdopodobnie jest tylko wytworem mojej wyobraźni, albo po prostu śpię. On nie istnieje. Jego tu nie ma. Dasz radę chłopie, dasz kurwa radę.
Złapałem za klamkę chcąc zamknąć drzwi postaci ubranej na czarno przed samym nosem, jednak on okazał się szybszy i zatrzymał drzwi, kładąc dłoń na samym ich środku. To był moment, kiedy zobaczyłem krew na całej jego ręce, dopiero później dostrzegłem kilka niewielkich nacięć w okolicach jego ramienia. Mój oddech z każdą sekundą stawał się bardziej chaotyczny, a ja sam byłem przerażony. Chciałem zacząć krzyczeć, ale nie zdążyłem nawet otworzyć ust, bo mężczyzna w ułamku sekundy znalazł się za mną i zakrył mi usta dłonią, brudząc przy tym moją koszulkę w kilku miejscach swoją własną krwią. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak bałem, przysięgam. To wszystko działo się tak cholernie szybko, że nawet nie zauważyłem, kiedy zaczął ciągnąć mnie w stronę mojego salonu przy użyciu całej swojej siły. Oszołomiony wydarzeniami ostatnich kilku minut, chyba nawet nieświadomie zacząłem mu się wyrywać i krzyczeć przez zamknięte usta, jednak jego dłoń perfekcyjnie maskowała wszystkie dźwięki, które z siebie wydawałem. Kiedy zostałem popchnięty na ścianę wydałem z siebie kolejny głośny jęk, a w tym samym momencie mój wzrok mimowolnie przeniósł się na podłogę. Bałem się na niego spojrzeć. Po niedługiej chwili mężczyzna ostrożnie zdjął dłoń z moich ust, cały czas bacznie mi się przyglądając. Ja wciąż nie miałem odwagi podnieść wzroku, nie miałem odwagi się ruszyć, chciałem się obudzić. Wiedziałem, że to kolejny sen, ale jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałem się obudzić. Mężczyzna wykonując powolne, pełne swego rodzaju pasji ruchy, umiejscowił obie swoje dłonie na moich ramionach, cały czas przytrzymując mnie przyciśniętego do ściany. Pomiędzy nami nastała cisza, która dodała mi trochę odwagi. Podniosłem wzrok nieco wyżej, zatrzymując się na jego rękach. Teraz znajdowała się tam masa nacięć, oparzeń, zadrapań, krew strumieniami kapała na podłogę. Jakim cudem? Przecież jak tutaj wchodził miał zaledwie dwie rany… Sam nie wiem jak i kiedy, ale po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Przesunąłem wzrok na jego twarz, która nie wyglądała ani trochę lepiej od jego rąk. Był nienaturalnie blady, z kącika jego ust leciała krew, jego martwy, pusty wzrok wlepiony był w moją szyję. W jego oczach zobaczyłem coś, co niegdyś widywałem codziennie. Ten sam wzrok… Ten sam morski błękit… Te same brylanty…