Strony

wtorek, 28 stycznia 2014

"Who will save me from myself?" Opowiadanie Andy Biersack x Ashley Purdy. 1.

Cześć wszystkim! Znowu dawno mnie tu nie było, bla bla bla. Postanowiłyśmy na nowo zająć się blogiem, więc możecie się tu spodziewać nowych rzeczy przynajmniej raz w tygodniu. A więc... Znalazłam ostatnio bardzo fajne opowiadanie, no i postanowiłam je przetłumaczyć. Jest to historia o Andym i Ashleyu, bardzo ciekawa, wciągająca. Jest długa, bo ma aż 15 części, a jeżeli o mnie chodzi, to ja przeczytałam je wszystkie w jeden wieczór, więc myślę, że Wam też się spodoba. Możecie spodziewać się nowych części co sobotę, postaram się tą historię dociągnąć do końca, mam nadzieję, że tym razem mi się uda i nic nie stanie mi na drodze. No nic, nie będę już Wam dłużej bredzić, zapraszam do czytania, a jeżeli macie jakieś wymagania co do oneshot'ów to piszcie, bo naprawdę, sama już nie wiem co mam tutaj dodawać. A jeżeli z jakichkolwiek powodów nie chcecie pisać tutaj, to zapraszam na mojego aska, tam również możecie pisać mi co chcielibyście zobaczyć na tym blogu, możecie też wysyłać mi swoje własne pomysły na historie/oneshot'y, lub po prostu wyrazić swoją opinię o blogu. Zapraszam do czytania! Widzimy się w następną sobotę!


*** 
 
"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 1 - He exists now only in my memory.

Piosenka w tle:



Ashley's POV.

   Kiedy Andy podał mi ciemną, dużą butelkę, bez namysłu wziąłem ją w obie ręce i od razu upiłem kilka łyków, chwilę później znów podając ją Andy'emu. Przeleciałem wzrokiem po chłopakach, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Powinniśmy być w szkole. Często tak spędzaliśmy czas - siedzieliśmy na torach, piliśmy, paliliśmy, wygłupialiśmy się. Kto by się przejmował szkołą? 

Przymknąłem na chwilę powieki, ignorując głośną rozmowę chłopaków. Cieszyłem się, że ich poznałem, byli dla mnie jak rodzina, której nigdy nie miałem.  Z zamyślenia wyrwał mnie CC, który położył rękę na moim ramieniu, a chwilę później zaczął mną szarpać.
- Ej, co ty? Już odleciałeś? Po kilku łykach? - Zapytał wesoło, śmiejąc się przy tym cicho. Walnąłem go delikatnie w ramię, chwilę później sam się śmiejąc. 
- Zabawne. - Wymamrotałem, pokazując mu przy tym język. CC odpowiedział mi tym samym, jednocześnie robiąc jeszcze głupią minę. Kochałem tego gościa, dosłownie! Zawsze, kiedy tylko miałem zepsuty humor, lub działo się cokolwiek innego, wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Nie dość, że podnosił mnie na duchu, to jeszcze potrafił mnie rozśmieszyć. Co jak co, ale jego to wy wszyscy możecie mi zazdrościć! Kiedy tak przedrzeźniałem się z CC'm robiąc głupie miny, Jake z poważną miną delikatnie szturchnął mnie w głowę. 
- Panowie, nie chciałbym się wtrącać, ale jeżeli nie chcecie zostać pierdolnięci przez pociąg, to radzę Wam zejść z torów. - Powiedział, starając się brzmieć jak najbardziej stanowczo, tym samym próbował również powstrzymać się od uśmiechu. Ale przecież to był Jakey, on wiecznie się uśmiechał. Ugh, rzeczywiście, z naszej lewej strony nadjeżdżał pociąg, więc zwinnym ruchem dźwignąłem się do góry. Kiedy już stałem na nogach, zaczęło kołować mi się w głowie, zdecydowanie alkohol, chociaż w małej ilości, dawał się we znaki. Na torach został już tylko Andy. Kiedy spojrzałem w jego stronę, uśmiechnął się słodko w moim kierunku i wyciągnął ręce w moją stronę. Ten uśmiech... Wywróciłem teatralnie oczami, po czym zrobiłem kilka kroków w jego kierunku i złapałem jego obie dłonie, podnosząc go do góry. Wydawało mi się, że Andy już trzyma równowagę, więc puściłem jego dłonie. Wtedy usłyszałem dość głośny huk. Spojrzałem w dół i przysięgam, że kiedy zobaczyłem Andy'ego zwijającego się z bólu, coś w środku mnie ukuło. To przecież była moja wina. Upadłem obok niego na kolana i zacząłem nim potrząsać. 
- Andy! Andy! Nie wygłupiaj się, wstawaj! - Na chwilę oderwałem wzrok od chłopaka i skierowałem go w lewo. Cholera, pociąg był coraz bliżej, zaczynałem się bać i panikować. 
- Ashley! Pociąg! Uciekaj, słyszysz?! - Ignorowałem krzyki Jake'a, wciąż potrząsając Andym. Przecież go tutaj nie zostawię! Nagle Andy powolnie otworzył oczy i ostatnie co pamiętam, to krzyk Andy'ego, krzyki chłopaków, ostre światła i przerażający pisk, przeszywający ból, ogromne, czerwone plamy krwi... wszędzie. A potem? Potem była nicość. Piiip. Piiip. Piiip. Czy ja umarłem? 

Warknąłem głośno i zwinąłem się w kłębek, starając się uwolnić się od wspomnień, uwolnić się od tamtego dnia.

Kiedy się obudziłem, nie miałem bladego pojęcia co się ze mną działo -  każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał mi ogromny ból. Gdzieś w tle słychać było donośny dźwięk pikania, który już po kilku sekundach stał się denerwujący. Niechętnie otworzyłem oczy, chwilę później rozglądając się po jasnoniebieskim pomieszczeniu. Na szafce obok mnie stała cała masa kwiatów, kolorowych kartek, pluszaków i innych pierdółek... Wtedy przypomniało mi się, co działo się wczoraj... A może dwa dni temu? Albo trzy? Rok? Nie miałem pojęcia ile czasu spędziłem w szpitalu, ale... Andy... ANDY! Dla pewności jeszcze raz rozejrzałem się po całym pokoju, ale jego tutaj nie było. Bez paniki, pewnie jest w innym pokoju. Musiałem go znaleźć, zobaczyć, dotknąć, albo chociaż sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku, no i przede wszystkim przeprosić, przecież to wszystko to była moja wina! Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej, przez co przez moje ciało przeszedł niemiły dreszcz, powodujący jeszcze więcej bólu. Zignorowałem go i wygramoliłem się z łóżka, sam odłączając się od wszystkich urządzeń i kroplówek. Przeżyję. Kiedy już wyszedłem z mojego pokoju, udałem się długim korytarzem w stronę najbliższego pokoju. Może zachowuję się jak idiota, ale naprawdę mam zamiar zajrzeć do wszystkich pokoi, póki nie znajdę mojego przyjaciela. Moją uwagę przyciągnął wielki worek, stojący przy drzwiach pokoju numer 003. Obok niego leżała kartka, taka sama, jaka stała na szafce obok mojego łóżka. Podniosłem ją i na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. "Wracaj do zdrowia, Ands! Czekamy na Ciebie! Jake & CC". Czyli Andy gdzieś tu jest! Jedyne co mnie zastanawiało to to, że wszystkie podobne kartki leżały w koszu, ale czy to było ważne? Ani trochę. Stanąłem przed drzwiami wspomnianego chwilę wcześniej pokoju i kilkukrotnie w nie zapukałem. Cisza. Zapukałem jeszcze raz, tym razem znacznie głośniej. Cisza. Pociągnąłem za klamkę, a drzwi od razu ustąpiły, wpuszczając trochę światła do ciemnego korytarza. 
- Andy? - Zapytałem cicho, mając nadzieję, że zaraz usłyszę głos Andy'ego. MOJEGO Andy'ego. Kiedy znów odpowiedziała mi cisza, otworzyłem drzwi i zwinnym ruchem wślizgnąłem się do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Zagryzłem dolną wargę i rozejrzałem się dookoła. Pokój ten znacznie różnił się od tego, w którym kilka minut temu się obudziłem - ściany były przerażająco białe, a jedyne meble, które się tutaj znajdowały to łóżko stojące na samym środku pomieszczenia, oraz mały metalowy stoliczek w samym rogu, a na nim kilka strzykawek, skalpelów, etc. Na niewielkim łóżku leżało coś, co całe przykryte było białym, zakrwawionym w kilku miejscach kocem. O nie. Nie! Powoli zbliżyłem się do niego i wysunąłem rękę w jego stronę, starając się jakoś kontrolować mój oddech, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej chaotyczny, nierówny. Zamknąłem moje oczy i gwałtownie zrzuciłem biały koc na podłogę, chwilę jeszcze stojąc w bezruchu, pierwszy raz tak bardzo się czegoś bałem. Otworzyłem moje oczy, a z moich ust zaczęły wydobywać się niekontrolowane krzyki. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, moje ciało zaczęło się trząść, moje kolana ugięły się pode mną, przez co upadłem na zimną podłogę. Andy... 

Mój oddech przyśpieszał z każdą sekundą, by najpierw zmienić się w pojedyncze westchnięcia, a później w głośne krzyki. Zacisnąłem ręce na mojej pościeli, przymykając mocniej powieki. 

Obudziłem się kolejny raz. Kolejny raz czułem ten sam ból, kolejny raz widziałem te same ściany, te same meble. Kiedy otworzyłem gwałtownie powieki i rozejrzałem się po pokoju, zobaczyłem młodą pielęgniarkę uśmiechającą się od ucha do ucha. Sprawdzała coś na jednym z monitorów i spisywała to na niewielki kawałek papieru. Widząc, że się obudziłem, jej uśmiech jeszcze trochę się powiększył.
- O, Ashley, obudziłeś się. Dzień Dobry. 
- Andy... - Wyszeptałem bezsilnie. 
- Słucham? - Zapytała, przyglądając mi się uważnie. Uśmiech powoli schodził z jej twarzy. 
- Andy, mój najlepszy przyjaciel! Był razem ze mną na tych cholernych torach! - Krzyknąłem, znów próbując odłączyć się od tego całego gówna, przez które ledwo co mogłem się ruszać. Blondynka położyła obie ręce na moich ramionach, starając się położyć mnie z powrotem na łóżku. 
- Ashley, halo, spokojnie. W wypadku uczestniczyłeś tylko Ty, nie wiem o czym mówisz. Nikogo więcej tam nie było, tylko dwójka Twoich przyjaciół, ale im przecież nic się nie stało. 
- Nieprawda! Kłamiesz! Gdzie jest Andy? Co z nim zrobiliście? - Ponownie się podniosłem, kiedy poczułem, jak po moich policzkach zaczynają spływać łzy. Pielęgniarka znów próbowała położyć mnie na łóżku, jednak ja strąciłem agresywnie jej ręce z moich ramion.
- Uspokój się, krzyk i nerwy w niczym Ci nie pomogą, wręcz przeciwnie! Musiałeś uderzyć się w głowę, dlatego te... 
- Zamknij się wreszcie i mu pomóż! On umiera! Musisz mu pomóc! - Krzyczałem z całych sił, mając nadzieję, że to wszystko jest kłamstwem. Oni chcą nas rozdzielić, dlatego tak mówią. To kłamstwa, Andy żyje! W tym samym momencie podniosłem się i zacząłem potrząsać blondynką, cały czas głośno płacząc. Pielęgniarka popchnęła mnie na łóżko, chwilę później robiąc kilka kroków w tył.
- Ashley, kontroluj się! Doktorze! Doktorze! - Krzyknęła, nie odrywając ode mnie wzroku ani na chwilę. W ułamku sekundy do pomieszczenia wbiegł starszy pan ubrany w kitel, a obok niego kilka pielęgniarek. Kiedy pielęgniarki podbiegły do mnie i siłą położyły mnie na łóżku, zacząłem płakać jeszcze głośniej (o ile to w ogóle było możliwe) i próbowałem im się wyrwać. 
- Zostawcie mnie! Andy! Andy! - Doktor stanął nade mną i wydał kilka krótkich rozkazów pielęgniarce, która jako jedyna nie próbowała mnie przytrzymać, a ja w tym samym czasie poczułem silne ukłucie. Momentalnie zabrakło mi siły na dalszą walkę. Opadłem bezwładnie na łóżko, moje powieki spokojnie się zamknęły, moje ciało sparaliżowało kojące ciepło.

Gwałtownie dźwignąłem się do góry, wydając z siebie ostatni głośny krzyk. Wciąż ciężko oddychając rozejrzałem się dookoła, mój pokój był jeszcze bardziej pusty niż zwykle. Powietrze przepełnione było samotnością, zatrute nutką śmierci. Przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej i położyłem na nich głowę, starając się chociaż trochę uspokoić swój oddech i... siebie samego. Od tamtego wydarzenia minęło już ponad 9 lat, a ja nadal miewam te okropne sny, które ani na chwilę nie pozwalają mi zapomnieć. Lekarze zrobili ze mnie pana Ashley ChoryPsychicznie Purdy, który wymyślił sobie przyjaciela. Przecież Andy tam był, Andy ISTNIAŁ. Nie wiem gdzie teraz jest, co się z nim dzieje. Zniknął. Wyparował. Zostawił mnie. Z czasem sam zaczynałem wierzyć, że Andy był tylko wytworem mojej wyobraźni, ale przecież nie wymyśliłem sobie wszystkich tych chwil spędzonych razem, nie wymyśliłem sobie błękitu jego oczu, nie wymyśliłem sobie jego uśmiechu! Proszę, Andy, usłysz mnie... Zabierz mnie do siebie, gdziekolwiek jesteś. Nie pozwól mi upaść kolejny raz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz