Rozdział jest krótki i trochę bez sensu, ale następny będzie dłuższy i o wiele ciekawszy. Miłego czytania.
"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 2 - I think I'm moving but I go nowhere.
Ashley's POV.
Inaczej zapamiętałem to miasto. Inaczej zapamiętałem Londyn. Kiedy byłem małym dzieckiem wszystko wydawało się zupełnie inne - ulice były magiczne, ludzie byli fantastyczni, a teraz? Wszystko jest szare, bez życia. Pamiętam, że jak wyprowadzałem się stąd mając 17 lat wydawało mi się, że to był koniec świata, koniec wszystkiego. Nie chciałem stąd uciekać, ale cholera, nie miałem innego wyjścia. Wszystko tutaj kojarzyło mi się z Andym. Ulice, ławki, TORY, szkoła, ja go tam wszędzie widziałem. Wspomnienia kryły się w każdym zakamarku tego miasta, nawet tym najciemniejszym. Mając 21 lat znów się tu wprowadziłem, ale nic już nigdy nie było takie samo. Chciałem zmierzyć się z moimi problemami, stanąć z nimi twarzą w twarz, ale nie potrafiłem się tu odnaleźć. No ale jak ja niby miałem to zrobić, kiedy ja nawet bałem się wychodzić z domu? Jak już z niego wychodziłem, zawsze jakimś cudem znajdowałem się w okolicach cmentarza. Nie pytaj mnie czemu, sam nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie, ale jeżeli nie znalazłbym się tam przynajmniej raz w tygodniu, czułbym się jakby... Jakby ta resztka życia, która we mnie pozostała znów zaczęła uciekać.
Stojąc przed dużą, czarną bramą otwierającą wejście do cmentarza rozejrzałem się dookoła. Nikogo wokół mnie nie było, nic dziwnego, mało kto przychodzi na cmentarz, kiedy na dworze panuje zmrok. Wziąłem głęboki oddech i udałem się w stronę ostatniej alejki, na której znajdowały się najnowsze nagrobki. Przeleciałem po nich wszystkich wzrokiem, a zmoich ust wydobył się głośny jęk. David, Misty, Carolina, Patrick, a gdzie Andrew? Gdzieś w środku naprawdę chciałem zobaczyć na grobie imię i nazwisko mojego przyjaciela, to przynajmniej utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że Andy przez dwa lata był przy mnie. Znaczy... Ja w to wierzyłem i zawsze będę wierzyć, ale inni? To nie byłoby normalne, gdyby ludzie mi uwierzyli. Raz jeszcze wydałem z siebie ciche westchnienie, po czym udałem się z powrotem w stronę wyjścia. Chyba potrzebowałem snu. Idąc powolnym, spokojnym krokiem zauważyłem, że przy wyjściu stoi jakaś postać ubrana cała na czarno. Skłamałbym mówiąc, że się nie wystraszyłem. Była grubo po północy, kto normalny chodzi o tej porze po cmentarzu? No właśnie Ashley, nikt normalny, dlatego właśnie teraz Ty się tam znajdujesz. Wywróciłem teatralnie oczami twierdząc, że jak zwykle wyolbrzymiam problem. Jaki problem? Nie ma przecież żadnego problemu, ugh. Kiedy znajdowałem się kilka kroków przed wyjściem, osoba stojąca przy bramie odwróciła się w moją stronę z delikatnym uśmiechem. Zamarłem. Nie wiedziałem co robić, chciałem zacząć krzyczeć i uciekać, ale moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Czarna postać zrobiła spory krok w moją stronę, w międzyczasie zdejmując ze swojej głowy kaptur. Uśmiech ani na chwilę nie schodził z jej... jego ust. Wyciągnął dłoń w moją stronę i umiejscowił ją na moim ramieniu, a ja odniosłem wrażenie, że jego uśmiech z każdą sekundą się powiększa. Po paru chwilach zebrałem się na odwagę i przeniosłem wzrok z jego ust na jego oczy. Wtedy nie miałem już żadnych wątpliwości. Andy.
Stojąc przed dużą, czarną bramą otwierającą wejście do cmentarza rozejrzałem się dookoła. Nikogo wokół mnie nie było, nic dziwnego, mało kto przychodzi na cmentarz, kiedy na dworze panuje zmrok. Wziąłem głęboki oddech i udałem się w stronę ostatniej alejki, na której znajdowały się najnowsze nagrobki. Przeleciałem po nich wszystkich wzrokiem, a zmoich ust wydobył się głośny jęk. David, Misty, Carolina, Patrick, a gdzie Andrew? Gdzieś w środku naprawdę chciałem zobaczyć na grobie imię i nazwisko mojego przyjaciela, to przynajmniej utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że Andy przez dwa lata był przy mnie. Znaczy... Ja w to wierzyłem i zawsze będę wierzyć, ale inni? To nie byłoby normalne, gdyby ludzie mi uwierzyli. Raz jeszcze wydałem z siebie ciche westchnienie, po czym udałem się z powrotem w stronę wyjścia. Chyba potrzebowałem snu. Idąc powolnym, spokojnym krokiem zauważyłem, że przy wyjściu stoi jakaś postać ubrana cała na czarno. Skłamałbym mówiąc, że się nie wystraszyłem. Była grubo po północy, kto normalny chodzi o tej porze po cmentarzu? No właśnie Ashley, nikt normalny, dlatego właśnie teraz Ty się tam znajdujesz. Wywróciłem teatralnie oczami twierdząc, że jak zwykle wyolbrzymiam problem. Jaki problem? Nie ma przecież żadnego problemu, ugh. Kiedy znajdowałem się kilka kroków przed wyjściem, osoba stojąca przy bramie odwróciła się w moją stronę z delikatnym uśmiechem. Zamarłem. Nie wiedziałem co robić, chciałem zacząć krzyczeć i uciekać, ale moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Czarna postać zrobiła spory krok w moją stronę, w międzyczasie zdejmując ze swojej głowy kaptur. Uśmiech ani na chwilę nie schodził z jej... jego ust. Wyciągnął dłoń w moją stronę i umiejscowił ją na moim ramieniu, a ja odniosłem wrażenie, że jego uśmiech z każdą sekundą się powiększa. Po paru chwilach zebrałem się na odwagę i przeniosłem wzrok z jego ust na jego oczy. Wtedy nie miałem już żadnych wątpliwości. Andy.
kocham tego bloga! jeju, tak się cieszę, że znowu piszesz :)
OdpowiedzUsuńno i z niecierpliwością oczekuję kolejnych rozdziałów :)
Ojej, dziękuję bardzo! Strasznie się cieszę, że Ci się podoba :)
UsuńUwielbiam twojego bloga! A najbardziej notki o Andlym <3
OdpowiedzUsuńZarąbiście że znowu piszesz. Mam nadzieję, że następna część pojawi się nie długo bo mocno się wkręciłam :D