Hej. Przepraszam, że ta część kończy się w takim dziwnym momencie, ale musiałam podzielić ją po swojemu, ponieważ oryginalna część była bardzo długa, dlatego podzieliłam ją na dwie. Miłego czytania.
"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 6 - Hello, Fallen Angel.
Andy's POV.
Wiedziałem, że nadszedł ten moment.
Nie mogłem dłużej czekać, nie potrafiłem go dłużej ranić, patrzeć jak cierpi. Sprawiałem
mu ból, sprawiałem, że czuł się bezużyteczny, jak mogłem do tego dopuścić?
Zraniłem kogoś, kogo bardzo kochałem. Byłem potworem, w środku i na zewnątrz.
Nikt nie ma prawa mnie kochać. To ja powinienem cierpieć, nie on, ja na to
zasłużyłem. Stałem się tym, przed czym zawsze ostrzegali was rodzice,
dzieciaki. Ale przez te wszystkie lata uświadomiłem sobie, jaką niską cenę ma
ludzkie życie. Możesz stracić je w ułamku sekundy. W ułamku sekundy może
zburzyć się to, co budowałeś przez wiele lat. Nie masz wpływu na to, co stanie
się jutro, za tydzień, za miesiąc. Każdy dzień jest niepewnością, walką o
przetrwanie. Skąd wiesz, że nikt jutro nie potrąci Twojej córki, kiedy będzie
wracała ze szkoły? Skąd wiesz, że nikt jutro nie zgwałci Twojej żony, kiedy
będzie wracała z pracy? Ludzie są tacy krusi, tacy łatwi do złamania, a
jednocześnie są bezwzględnymi, brutalnymi zwierzętami.
Będąc przed blokiem, w którym mieszka Ashley
spojrzałem w górę, na jego okno. Światło wciąż się paliło, czyżby jeszcze nie
spał? W sumie nie powinno mnie to dziwić, chłopak prawie w ogóle nie sypiał.
Zniszczyłem go. JA. GO. ZNISZCZYŁEM. Nieważne, nie o tym teraz powinieneś
myśleć idioto. Podszedłem do dość dużych drzwi umożliwiających wejście do
środka budynku, a kiedy już się przy nich znalazłem, poczułem niekontrolowany
ból w okolicy serca. Złapałem się za nie i krzyknąłem, opierając się o
wcześniej wspomniane drzwi. Wiedziałem czym to jest spowodowane. Doskonale
wiedziałem co będę czuł, kiedy zdecyduję się powiedzieć o wszystkim Ashleyowi.
Byłem na to gotowy. Zdecydowanie byłem. Wciąż trzymając się za serce nacisnąłem
na klamkę od drzwi, a kiedy one nie ustąpiły warknąłem głośno, po czym nacisnąłem
na klamkę ze zdwojoną siłą, tym samym wyrywając ją z uchwytów drzwi. No i
bardzo dobrze. Od razu odrzuciłem wyrwaną klamkę na ziemię, po czym energicznym
ruchem przekroczyłem drzwi, które tym razem ustąpiły bez żadnego problemu.
Stojąc już pod jego drzwiami znów poczułem kłujący ból serca, jeszcze
silniejszy niż wcześniej, a na mojej ręce w ułamku sekundy znikąd pojawiły się
dwa zadrapania, z których zaczęła powoli lecieć krew. Cudem pohamowałem krzyk,
który cisnął się na moje usta. Bez dłuższego zastanowienia zadzwoniłem dzwonkiem
do drzwi Ashleya, a potem czułem już tylko wciąż narastający ból. Spodziewałem
się tego.
Ashley’s POV.
Stojąc przed drzwiami wziąłem głęboki oddech,
zastanawiając się kto może składać mi wizyty o tej porze. Przekręciłem zamek od
drzwi i szybkim, odważnym ruchem otworzyłem je, podnosząc wzrok na osobę
stojącą w progu moich drzwi. O kurwa… Nie, przestań Ashley, to nie Andy. To nie
jest MÓJ Andy. On prawdopodobnie jest tylko wytworem mojej wyobraźni, albo po
prostu śpię. On nie istnieje. Jego tu nie ma. Dasz radę chłopie, dasz kurwa
radę.
Złapałem za klamkę chcąc zamknąć drzwi postaci ubranej na czarno przed samym nosem, jednak on okazał się szybszy i zatrzymał drzwi, kładąc dłoń na samym ich środku. To był moment, kiedy zobaczyłem krew na całej jego ręce, dopiero później dostrzegłem kilka niewielkich nacięć w okolicach jego ramienia. Mój oddech z każdą sekundą stawał się bardziej chaotyczny, a ja sam byłem przerażony. Chciałem zacząć krzyczeć, ale nie zdążyłem nawet otworzyć ust, bo mężczyzna w ułamku sekundy znalazł się za mną i zakrył mi usta dłonią, brudząc przy tym moją koszulkę w kilku miejscach swoją własną krwią. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak bałem, przysięgam. To wszystko działo się tak cholernie szybko, że nawet nie zauważyłem, kiedy zaczął ciągnąć mnie w stronę mojego salonu przy użyciu całej swojej siły. Oszołomiony wydarzeniami ostatnich kilku minut, chyba
nawet nieświadomie zacząłem mu się wyrywać i krzyczeć przez zamknięte usta,
jednak jego dłoń perfekcyjnie maskowała wszystkie dźwięki, które z siebie
wydawałem. Kiedy zostałem popchnięty na ścianę wydałem z siebie kolejny głośny
jęk, a w tym samym momencie mój wzrok mimowolnie przeniósł się na podłogę. Bałem
się na niego spojrzeć. Po niedługiej chwili mężczyzna ostrożnie zdjął dłoń z
moich ust, cały czas bacznie mi się przyglądając. Ja wciąż nie miałem odwagi
podnieść wzroku, nie miałem odwagi się ruszyć, chciałem się obudzić.
Wiedziałem, że to kolejny sen, ale jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałem się
obudzić. Mężczyzna wykonując powolne, pełne swego rodzaju pasji ruchy,
umiejscowił obie swoje dłonie na moich ramionach, cały czas przytrzymując mnie
przyciśniętego do ściany. Pomiędzy nami nastała cisza, która dodała mi trochę
odwagi. Podniosłem wzrok nieco wyżej, zatrzymując się na jego rękach. Teraz
znajdowała się tam masa nacięć, oparzeń, zadrapań, krew strumieniami kapała na
podłogę. Jakim cudem? Przecież jak tutaj wchodził miał zaledwie dwie rany… Sam
nie wiem jak i kiedy, ale po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Przesunąłem
wzrok na jego twarz, która nie wyglądała ani trochę lepiej od jego rąk. Był
nienaturalnie blady, z kącika jego ust leciała krew, jego martwy, pusty wzrok wlepiony był w moją szyję. W jego oczach
zobaczyłem coś, co niegdyś widywałem codziennie. Ten sam wzrok… Ten sam morski
błękit… Te same brylanty…
hahahah!
OdpowiedzUsuńwiedziałam! :D
eh, zawsze mam rację.
mi jest bardzo ich szkoda..
i jestem ciekawa jak potoczą się ich losy..
Szkoda? Dlaczego? :)
Usuń