Jeszcze jedna bardzo ważna spawa, mam pewne pytanie do Was - czy po tym jak już zakończę tłumaczyć 'Who will save me from myself?' mam przetłumaczyć kolejną historię? Mam już nawet jedną, która może i by się nadawała, tylko nie jestem pewna czy brać się za kolejną historię, czy dać na chwilę spokój. Jak wolicie, w końcu to dla Was jest ten blog :)
A tymczasem miłego czytania.
***
"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 10 - Audience of death.
Ashley's POV.
*czas przeskakuje o kilka dni*
Cóż... Nigdy nie patrzyłem na Londyn z tej perspektywy. Dzisiaj wszystko wydawało się zupełnie inne, niż zaledwie kilka dni temu. Świeciło słońce, wszystko było takie kolorowe, pełne życia, wcześniej była tylko szarość, nuda, bezsens. Dzisiaj pierwszy raz od kilku lat poczułem się szczęśliwy, pomimo tego, że za kilka minut czekała mnie rozmowa z Ann. Poważnie, byłem po prostu szczęśliwy i doskonale wiedziałem, że póki on był przy mnie, nikt nie mógł mi tego szczęścia odebrać. Cieszyłem się jak głupi nawet z tego, że Andy w pewnym momencie złapał mnie za rękę. Czułem się, jakbym znów był nastolatkiem, bo wtedy tak naprawdę po raz ostatni czułem się tak dobrze. To on tak na mnie działam. Jego dotyk, jego uśmiech, jego... wszystko. Obym później nie żałował, że znów zakochuję się w tej samej osobie.Chociaż, jak to mówią? Stara miłość nie rdzewieje? Chyba coś w tym jest.
Kiedy znaleźliśmy się przed budynkiem, w którym znajdował się gabinet Ann zatrzymałem się na chwilę. Andy zrobił jeszcze kilka kroków do przodu, jednak kiedy zorientował się że ja ani drgnąłem, odwrócił się przodem do mnie, w międzyczasie unosząc obie brwi do góry.
- Wszystko w porządku? - Zapytał spokojnym tonem i w ułamku sekundy znalazł się naprzeciwko mnie. W odpowiedzi jedynie wzruszyłem obojętnie ramionami starając się, aby nasze spojrzenia się nie spotkały, jednak moje próby okazały się na nic, ponieważ mężczyzna ujął moją twarz w obie dłonie sprawiając, że mimowolnie spojrzałem w jego jasne oczy. Jakby czytał w moich myślach. A w sumie... Kto wie, czy tego nie robi? Ale i tak nie potrafiłbym zaprzeczyć, że jego uśmiech od razu mnie uspokajał.
- Tak, wszystko dobrze, tylko trochę się denerwuję, jak zawsze przed rozmową z Ann. - Uśmiechnąłem się w jego stronę, chcąc chociaż trochę uspokoić chłopaka, jednak jego twarz przybrała poważnego wyrazu. Wywróciłem oczami, po czym położyłem dłoń na jego nadgarstku. Wtedy poczułem, jak opuszki jego palców zataczają niewielkie kółka na moim policzku, co uspokoiło mnie jeszcze bardziej. - Dam radę, przecież będziesz obok.
- Właśnie, pamiętaj o tym. Jeżeli cokolwiek by się działo, jestem tuż obok. - Teraz sam unikał mojego wzroku, błądząc nim gdzieś po ścianach budynku. Przytaknąłem, a wtedy Andy nachylił się i złączył nasze usta w delikatnym pocałunku, zsuwając dłonie na moją szyję. Odwzajemniłem jego pocałunek kładąc jedną dłoń na jego zimnym karku, a drugą na jego biodrze. Poczułem jak przez jego ciało przechodzi dreszcz, który dzisiaj wyjątkowo sprawił, że czułem się usatysfakcjonowany. Nie chcąc go już dłużej męczyć oderwałem się od jego ust i bez słowa ruszyłem w stronę sporych drzwi, które umożliwiały wejście do budynku. Bez żadnych trudności pokonałem doskonale znaną mi już drogę do pokoju Ann, nie zwracając uwagi na Andy'ego, który szedł gdzieś za mną, szurając swoimi butami o podłogę. W pewnym momencie odwróciłem się do niego z szerokim uśmiechem.
- No to idę.
- Idź, tylko jakby cokolwiek się działo...
- Tak, wiem, jesteś tutaj. Pamiętam. - Powtórzyłem jego słowa z ironią, unosząc obie brwi do góry, na co on jedynie w zabawny sposób zmarszczył nos.
- Grzeczny chłopiec. - Wymamrotał z łobuzerskim uśmieszkiem, po czym zajął miejsce na jednym z krzeseł tuż przy gabinecie Ann. - No idź, idź. Tylko błagam, nie każ mi czekać pięciu godzin.
- Oczywiście, panie Niecierpliwy. - Zaśmiałem się pod nosem. W odpowiedzi Andy jedynie wysunął w moją stronę język, niczym malutkie dziecko. To naprawdę dziwne, raczej spodziewałem się, że będę miał do czynienia z tyranem, bestią, albo jeszcze gorzej, a tu proszę. Jest jeszcze bardziej łagodny niż kiedykolwiek wcześniej. Pokręciłem przecząco głową, podchodząc do niewielkich, białych drzwi. Zapukałem w nie kilkukrotnie, a kiedy usłyszałem "proszę!" wykrzyczane przez znajomy mi głos, nacisnąłem na klamkę. Raz jeszcze odwróciłem się w kierunku Andy'ego, jednak on miał wzrok skierowany w zupełnie inną stronę. Wzruszyłem ramionami i bez namysłu wszedłem do kolorowego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Ann stałą tyłem do mnie, wpatrywała się w ogromne okno, które znajdowało się na samym środku niewielkiego pomieszczenia. Czy to znaczy, że ona wszystko widziała...? O nie, błagam, tylko nie to. Nie przeżyję tego.
- Cześć, Ashley. Jak się masz? - Po wypowiedzeniu tych słów kobieta odwróciła się przodem do mnie z szerokim uśmiechem. Nadzwyczajnie szerokim. Yup, znam ten uśmiech, musiała wszystko widzieć, nie ma innej opcji.
- Dzień dobry. Dobrze, dziękuję.
- Słoneczko, mówisz to za każdym razem, kiedy tutaj przychodzisz. No nic, usiądź. - Ani na chwilę nie odlepiając ode mnie wzroku pokazała dłonią na czarną kanapę. Westchnąłem ciężko, po czym usiadłem na wskazanym przez Ann miejscu, a ona sama chwilę później zrobiła to samo. - Dobrze wyglądasz, coś się wydarzyło?
Doskonale wiedziałem do czego zmierza. Jakby nie mogła po prostu zapytać. Ona chyba naprawdę lubi sobie utrudniać życie.
- Nie, znaczy... Tak.
- Poznałeś kogoś? - Oho, jej głos już stawał się coraz bardziej piskliwy, a tym samym denerwujący. Wziąłem głęboki oddech, po czym kolejny raz przytaknąłem. Chciałem już stąd wyjść. - Czyżby to był wysoki, przystojny brunet, trochę umięśniony, z tatuażami?
Oh my...
- Skąd wiedziałaś? - Uniosłem w zabawny sposób obie brwi do góry, a sarkazm w każdym moim słowie był wyczuwalny na kilometr. Ann kiwnęła głową na okno, śmiejąc się cicho pod nosem. A nie mówiłem? - Ma na imię Andy.
- Chwileczkę... Andy? - O cholera! Cholera, cholera, cholera, ty idioto! Już zapomniałeś w jakiej sprawie przychodzisz do niej od 6 lat? Bo "wymyśliłeś" sobie przyjaciela o imieniu Andy! Czy ja kiedykolwiek zacznę myśleć zanim cokolwiek powiem? Mogłem chociaż zmienić mu imię!
- Tak, ale to... Zwykły zbieg okoliczności. Przypadek.
- Jesteś pewien, skarbie?
- No tak, przecież tego nie wymyśliłem, widziałaś go, prawda? Nie wariuję, nie tym razem.
- No dobrze, masz rację, mogło się tak zdarzyć. Ale to rzeczywiście... Zabawny zbieg okoliczności. Wręcz nierealny, dziwny. Ale jakie to ma teraz znaczenie? Żadne. Ważne, że sprawia, że jesteś szczęśliwy. Powiedz mi coś o nim. Jak się poznaliście, gdzie, kiedy? - Pierwszy raz odkąd pamiętam ta kobieta powiedziała coś sensownego. Ale i tak tylko w połowie. Nienawidziłem, kiedy zasypywała mnie pytaniami. Nienawidziłem, kiedy wpierdalała się w moje życie, ale wiedziałem, że będzie lepiej, jeżeli zwyczajnie w świecie odpowiem, inaczej zadałaby milion kolejnych pytań, dlaczego to nie chcę jej powiedzieć. I to się nazywa być między młotem a kowadłem. Z drugiej strony musiałem wymyślić kolejne kłamstwa, które brzmiałyby choć trochę wiarygodnie. Pieprzyć to, że nigdy nie umiałem kłamać. No dalej, Purdy, myśl...
- Poznaliśmy się... Przypadkiem. Któregoś dnia po prostu wpadliśmy na siebie na ulicy. Chwilę porozmawialiśmy, potem Andy odprowadził mnie do domu, a dalej samo się potoczyło. - Kurwa, byłem z siebie dumny. Właśnie tak poznają się zwyczajni ludzie. Nic w tym dziwnego, nadzwyczajnego. Udało mi się.
- Od dawna jesteście razem? - Spojrzałem w jej kierunku i zmarszczyłem brwi, biorąc głęboki oddech. Na to pytanie nawet ja nie znałem odpowiedzi.
- My nie... My nie jesteśmy razem. Jeszcze nie.
- Oh, w takim razie przepraszam. A jak radzisz sobie z innymi rzeczami?
- Dobrze. Uświadomiłem sobie coś w ciągu ostatnich kilku dni.
- Tak? Co takiego?
- Andy... ten "dawny" Andy nigdy nie istniał. Wymyśliłem go.
Podziwiam cię, naprawdę oddałabym wszystko żeby tak umieć angielski jak ty. Ja jestem na poziomie beznadziejnym, bo nie potrafię się nauczyć tego języka. Twoje tłumaczenia są świetne, a aktualne opowiadanie jest cudowne. Myśle, że jest sens tłumaczyć następne op. Jednak jeśli ty nie czujesz się na siłach, to przecież możesz odpocząć ;).
OdpowiedzUsuńJeżeli o mnie chodzi, uwielbiam angielski i wiążę z nim swoją przyszłość. Chciałabym być zawodową tłumaczką, ale to już zupełnie inna sprawa. Postaram się jakoś wziąć w garść, poskładać się do kupy i nadal od czasu do czasu coś tutaj dodawać :) Dziękuję bardzo.
Usuńkochana, naprawdę piękne tłumaczenie :)
OdpowiedzUsuńja jestem jak najbardziej za, ale tego chyba było by trudno się nie domyślić :p
aczkolwiek faktycznie, jeśli czujesz, że na razie przyszedł czas na przerwę, ja na pewno będę czekać, aż znów będziesz gotowa pisać i tłumaczyć :)
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że podobają Wam się moje wypociny :)
UsuńPostaram się Was jednak nie zostawiać, bo w pewnym stopniu tłumaczenie sprawia mi przyjemność, niestety nie mam pojęcia jak będzie z moją weną, bo nawet do głupiego tłumaczenia jest ona potrzebna :) Ale dziękuję bardzo!
Ja tęsknię za Andley - "Saviour" i jestem ciekawa jak dalej potoczy się THE LETTER, ale to oczywiście tylko moja propozycja. Oczywiście jeźeli nie masz ochoty lub siły na dalsze tlumaczenie to zrób sobie przerwe, a my będziemy czekać ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o "Savior" to będę go kontynuować, prawdopodobnie kiedy zakończę tą historię. A co do 'The Letter' jeszcze nie jestem pewna, ale chyba niedługo dodam kolejne części. W każdym razie bardzo cieszę się, że jest tutaj ktoś, kto docenia moje starsze "dzieła", o :) Miło przeczytać takie pozytywne słowa, naprawdę.
Usuń