"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 7 - I know where I stand, take me as I am.
Ashley’s POV.
Po moich
policzkach nadal spływały łzy, których nawet nie próbowałem powstrzymać.
Mężczyzna mocniej zacisnął dłonie na moich ramionach, jakby obawiał się, że
będę próbował mu uciec. Uchylił usta, przez co myślałem, że wreszcie coś
powie, jednak jeszcze przez dłuższą chwilę pozostał w milczeniu, powoli
przenosząc swój wzrok z mojej szyi na moje oczy. Oderwał jedną rękę z mojego
ramienia i złapał się za serce, ciężko oddychając.
- Musisz… Musisz pozwolić mi wejść, Ashley. Musisz
pozwolić mi zostać… - Jego cichy, ale wciąż głęboki głos sprawił, że po moim
ciele przeszło milion dreszczy. Ku mojemu zdziwieniu, milion przyjemnych
dreszczy.
- Nie. Odejdź, rozumiesz? Odejdź! Zostaw mnie w spokoju!
– Sam nawet nie wiem kiedy mój szept przerodził się w krzyk. Próbowałem
pohamować łzy tej cholernej bezsilności, ale to okazało się na nic. Znów
wlepiłem swój wzrok w podłogę. Chciałem
odepchnąć go od siebie, jednak on ani drgnął. Cały czas stał spokojnie,
wpatrując się na przemian w moje oczy i w jeden stały punkt na mojej szyi.
- Myślałem, że mnie kochasz, Ash... – Wówczas kiedy ja
ledwo stałem ze złości i zażenowania, on cały czas zachowywał spokój, mówił
cicho, słodko. Po wypowiedzianych przez niego słowach podniosłem wzrok do góry,
wtedy nasze spojrzenia znów się spotkały. W jego oczach widziałem ból, sam nie
wiem czy spowodowany milionem ran na jego ciele, czy moimi własnymi słowami.
- Kocham… - Wydusiłem z siebie jedno słowo, które bolało
mnie jak jeszcze żadne inne. – Nie, ja nie... Boję się… - Wyszeptałem bardziej
sam do siebie, niż do niego.
- Nie musisz się mnie bać, nie powinieneś. Wciąż jestem
Andym, Twoim Andym. – W momencie kiedy skończył wypowiadać ostatnie zdanie
poczułem, jak jego ręka spoczywa na moim policzku, a chwilę później jego
delikatne palce wycierają spokojnym ruchem moje łzy, które teraz zmieszane były
z jego krwią. Jego słowa cały czas plątały się w moich myślach, przez co trudno
było mi cokolwiek powiedzieć, zrobić. Wciąż jestem Andym, Twoim Andym. Twoim
Andym. Twoim Andym. Twoim. Przez chwilę jeszcze wpatrywałem się w podłogę, po
czym znów poczułem dziwny przypływ… odwagi? Energii? Nie do końca jeszcze wiem
co to było, ale zebrałem się na odwagę, żeby podnieść wzrok w górę i znów
spojrzeć mu w oczy. Nie odrywając od nich wzroku strąciłem jego rękę z mojego
policzka, przechylając głowę w bok.
- Nie jesteś. – Powiedziałem stanowczym, pewnym siebie
głosem. – Nie wyglądasz jak MÓJ Andy. – Pokręciłem przecząco głową,
jednocześnie przejeżdżając dłonią po jego krótkich, czarnych włosach, które
sięgały mu ledwo do połowy szyi. – Nie mogę poczuć cię tak, jak MOJEGO
Andy’ego. – Zsunąłem dłoń na jego klatkę piersiową, a dokładniej na jego serce,
które nie biło. Wtedy poczułem, jak mężczyzna kładzie swoją dłoń na mojej, po
czym delikatnie ją zaciska. Przysunął się jeszcze nieco bliżej mnie, a jego
oczy nadal wpatrywały się w moje.
- Jestem Twoim Andym, Ashley. Tym Andym, który był przy Tobie zawsze, kiedy tego potrzebowałeś.
- Jestem Twoim Andym, Ashley. Tym Andym, który był przy Tobie zawsze, kiedy tego potrzebowałeś.
- Andy, patrz co się stało! Bardzo
mnie boli. – Siedmioletni ja właśnie podbiegłem do Andy’ego i zacząłem wymachiwać
mu skaleczonym palcem przed nosem. Starszy o dwa lata chłopak był ode mnie
trochę wyższy, więc ukucnął, żeby móc być ze mnę twarzą w twarz.
- Ojej, leci Ci krew. Chodź,
spróbujemy coś na to poradzić. – Zaśmiał się cichutko, po czym złapał mnie za
zdrową rękę i pociągnął w stronę swojej kuchni. Wspiął się na kuchenną szafkę i
zdjął z niej małą apteczkę, po czym wyjął z niej jakiś biały papierek. Podszedł
znów do mnie owinął mi coś białego wokół palca, następnie całując jego czubek.
Cały czas cichutko się śmiał, przez co na mojej twarzy momentalnie pojawił się
szeroki uśmiech.
- Nadal boli? – Zapytał, wysuwając dolną
wargę go przodu.
- Nie! Chodźmy się
bawić!
Opanowanie i odwaga zniknęły w ułamku sekundy, a w moich
oczach znów zaczęły zbierać się łzy. Czy on właśnie? Nie… Odruchowo spuściłem
wzrok w dół, jednak Andy położył dwa ze swoich palców na mojej brodzie i
podniósł ją do góry sprawiając, że nasze spojrzenia znów się spotkały.
- Tym Andym, który pocałował cię po raz pierwszy.
- Tym Andym, który pocałował cię po raz pierwszy.
Tory. Cisza.
Spokój. Ja. Andy. Uwielbiałem tak spędzać czas, to było jak spełnienie marzeń.
Spacerując wzdłuż torów Andy złapał moją
dłoń, budząc milion motylków w moim brzuchu. To było wspaniałe uczucie, nawet
jeżeli to tylko głupie trzymanie się za rękę, które pewnie dla niego i tak nic
nie znaczyło. W pewnym momencie Andy się zatrzymał. Odwróciłem się przodem do
niego i mocniej zacisnąłem jego dłoń.
- Wszystko w porządku?
- Możesz na chwilkę do mnie podejść? – Na jego twarzy wymalował się łobuzerski uśmiech, który trochę mnie przerażał. Przez chwilę jeszcze stałem w miejscu, po czym zrobiłem kilka kroków do przodu, stając naprzeciwko chłopaka. W ułamku sekundy Andy przysunął się do mnie i złączył nasze usta w niespodziewanym pocałunku, kładąc ręce na moich biodrach.
- Wszystko w porządku?
- Możesz na chwilkę do mnie podejść? – Na jego twarzy wymalował się łobuzerski uśmiech, który trochę mnie przerażał. Przez chwilę jeszcze stałem w miejscu, po czym zrobiłem kilka kroków do przodu, stając naprzeciwko chłopaka. W ułamku sekundy Andy przysunął się do mnie i złączył nasze usta w niespodziewanym pocałunku, kładąc ręce na moich biodrach.
Mimowolnie zamknąłem moje oczy, przez co kilka kolejnych łez
powoli popłynęło po moim policzku. Andy natychmiast wytarł je opuszkami swoich
palców, powodując kolejny atak dreszczy na moim ciele. Po niedługiej chwili
otworzyłem moje oczy i położyłem dłonie na jego ramionach, wzdychając ociężale.
Andy przybliżył swoją twarz na tyle blisko mojej szyi, że czułem na niej jego
ciepły oddech.
- Wciąż mi nie wierzysz? Nawet teraz, kiedy nosisz na sobie moje ugryzienie? Teraz jesteś mój, Ashley.
- C-co? – Wyjąkałem, a nogi znów ugięły się pode mną, jakby były z waty cukrowej. Odruchowo chciałem dotknąć miejsca na mojej szyi, jednak Andy złapał moją dłoń i odsunął ją na bezpieczną odległość od mojej szyi. Nawet nie patrząc na niego mogłem stwierdzić, że się uśmiecha. Nie zdążyłem powiedzieć ani zrobić nic więcej, ponieważ Andy podniósł mnie do góry sprawiając, że mimowolnie owinąłem moje nogi wokół jego talii, a głowę położyłem na jego ramieniu, kiedy spokojnie przemierzał mój salon. Po chwili usadowił się na kanapie, początkowo sadzając mnie na swoich kolanach. Zaczął jeździć ręką po moich plecach, powodując, że z moich ust wydobyło się kilka westchnień. Przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej, o ile to w ogóle było możliwe i położył się razem ze mną na kanapie, wtulając mnie w jego tors. Wtedy zauważyłem, że na jego rękach zostało już tylko kilka pojedynczych, zagojonych ran. Przez pryzmat tego ile dzisiaj się wydarzyło, ani trochę mnie to nie zdziwiło.
- Andy… - Zacząłem, przez chwilę jeszcze zastanawiając się, co tak naprawdę chciałem powiedzieć. – Cz-czym Ty jesteś?
- Wciąż mi nie wierzysz? Nawet teraz, kiedy nosisz na sobie moje ugryzienie? Teraz jesteś mój, Ashley.
- C-co? – Wyjąkałem, a nogi znów ugięły się pode mną, jakby były z waty cukrowej. Odruchowo chciałem dotknąć miejsca na mojej szyi, jednak Andy złapał moją dłoń i odsunął ją na bezpieczną odległość od mojej szyi. Nawet nie patrząc na niego mogłem stwierdzić, że się uśmiecha. Nie zdążyłem powiedzieć ani zrobić nic więcej, ponieważ Andy podniósł mnie do góry sprawiając, że mimowolnie owinąłem moje nogi wokół jego talii, a głowę położyłem na jego ramieniu, kiedy spokojnie przemierzał mój salon. Po chwili usadowił się na kanapie, początkowo sadzając mnie na swoich kolanach. Zaczął jeździć ręką po moich plecach, powodując, że z moich ust wydobyło się kilka westchnień. Przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej, o ile to w ogóle było możliwe i położył się razem ze mną na kanapie, wtulając mnie w jego tors. Wtedy zauważyłem, że na jego rękach zostało już tylko kilka pojedynczych, zagojonych ran. Przez pryzmat tego ile dzisiaj się wydarzyło, ani trochę mnie to nie zdziwiło.
- Andy… - Zacząłem, przez chwilę jeszcze zastanawiając się, co tak naprawdę chciałem powiedzieć. – Cz-czym Ty jesteś?
- Shhh. Shh. – Jego ręce jeździły teraz nie tylko po
moich plecach, ale i po całych moich rękach. Jego ruchy były delikatne,
uspokajające. Przymknąłem powieki, a ostatnie co usłyszałem to ciche, ale
cholernie stanowcze „dobranoc”, przez które odpłynąłem jeszcze bardziej.
I know you're leaving in the morning when you wake up,
Leave with some kind proof it's not a dream...
To opowiadanie z części na część podoba mi się coraz bardziej, dziewczyno zadziwiasz mnie! :) nawet jeśli to tylko tłumaczenie, to do tłumaczeń też trzeba mieć głowę, jesteś świetna, oby tak dalej! <3
OdpowiedzUsuńJeju, dziękuję za te cudowne słowa, szczególnie, że sama podziwiam Twojego bloga. Jeszcze raz dziękuję i nawzajem! <3 :)
Usuńteraz tym bardziej poprawiłaś mi humor, bo mój blog powstał i wgl zaczełam pisać po przeczytaniu Twoich tłumaczeń i opowiadań ;)
Usuńwielbię Cię! i tego bloga też!
OdpowiedzUsuńtak mi się wydaje że Andy jest wampirem.. :D
zgaduję tylko...
może uda mi się, tak jak poprzednim razem :D
Haha, dzięki wielkie. Zobaczymy, zobaczymy :D
UsuńMi też się wydaje, że Andy jest wampirem ;D
OdpowiedzUsuńPisz pisz pisz ! Proszę
Nic nie powiem, sami się przekonacie!
Usuń