"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 3 - That dream is my reality.
Ashley's POV.
Kiedy tylko się obudziłem, na dzień dobry przywitał mnie
przeszywający ból w okolicy pleców i karku. Leniwie otworzyłem oczy, a kiedy
poczułem pod sobą zimną podłogę niemal od razu podskoczyłem do góry, do
pozycji siedzącej. Niewiele pamiętałem z ostatniej nocy, w zasadzie to nawet
nie miałem bladego pojęcia jak wróciłem do domu i dlaczego kurwa spałem na
podłodze w przedpokoju, ale… Ale chyba nawet wolałem nie wiedzieć. Znając moje
możliwości, naprawdę wiele mogło dziać się w nocy. Przejechałem dłonią po moim
policzku, a kiedy zobaczyłem czarne ślady na mojej dłoni, nieco się zdziwiłem.
Podniosłem się i zwinnym krokiem podszedłem do lustra, które wisiało na ścianie
kilka metrów ode mnie. Widząc się w lustrze westchnąłem ciężko, jedynie na to
było mnie stać. Na całej mojej twarzy znajdowały się czarne ślady rozmazanego
makijażu, byłem blady jak ta ściana przede mną, moje usta były sine. Ashley, co
Ty znowu nawyprawiałeś? Próbowałem jakoś skojarzyć fakty, bo przyznam szczerze,
że jeszcze nigdy aż tak nie urwał mi się film. Dobra, spokojnie. Ostatnie co
pamiętam to...
I to był moment, kiedy upadłem na kolana i zacząłem płakać.
Jak dziecko. Znowu. Przypomniałem sobie to, co działo się na cmentarzu,
przypomniałem sobie Andy’ego. Zacząłem
ciężko oddychać, a mój niegdyś cichy, spokojny płacz przerodził się w bezsilne krzyki.
To był Andy… To był mój Andy… Widziałem jego oczy, to musiał być on! Mogłem
wmawiać sobie wszystko, ale jego oczy rozpoznam wszędzie, ich nie da się
podrobić, ich nie da się wymyślić. Ale z drugiej strony… Mój Andy miał długie
włosy, a to 'coś' co widziałem na cmentarzu miało krótkie... Mój Andy nigdy nie
miał kolczyka w dolnej wardze. Mój Andy nigdy nie miał tak martwego spojrzenia.
Mój Andy nigdy nie był tak dobrze zbudowany, nigdy nie był taki umięśniony. Mój
Andy nigdy nie miał żadnego tatuażu, a tamto coś miało wytatuowaną całą rękę.
Może rzeczywiście to sobie wmówiłem? Spokojnie, wdech, wydech... Pewnie jakieś
głupie dzieciaki robiły sobie ze mnie żarty, a ja jak głupi się na nie
nabrałem. A jego oczy? Przecież to zawsze mogły być soczewki. Chyba naprawdę
zaczynałem dostrzegać w sobie problem, rzeczywistość powoli mieszała mi się z
fikcją, a ja nie potrafiłem odróżnić które jest które.
Po kilku minutach podniosłem się z podłogi i oparłem się o
ścianę. Przejechałem językiem po mojej dolnej wardze, a włosy zaczesałem na tył
mojej głowy. Znów nie wiedziałem co robić, znów czułem tą cholerną pustkę.
Cholera, czy kiedykolwiek uda mi się od niej uwolnić? Miałem już dość tego, że
nieważne jak bardzo się starałem, nie mogłem zacząć normalnie funkcjonować, nie
mogłem odpuścić, nie mogłem zapomnieć, to wszystko mnie przytłaczało. Kiedyś
wspomnienia wydawały mi się wspaniałą rzeczą, dzięki której mogłem wracać do
rzeczy, które już nigdy nie będą takie same, hah, jaki byłem głupi. Wspomnienia
zabijają. Zjadają nas powoli, z czasem zmieniając nas jedynie w zlepek komórek.
Zabierają z nas tę resztkę człowieczeństwa, którą cudem udało nam się obronić
przed atakiem nienawiści.
Kiedy po moim policzku spłynęła kolejna pojedyncza łza,
szybkim ruchem dłoni ją wytarłem, wydając z siebie cichy jęk. Rozejrzałem się
po pomieszczeniu, po czym wyjąłem z kieszeni mój telefon. Wybrałem numer do
nijakiej Ann, która odebrała po zaledwie kilku sygnałach.
- Cześć, Ashley! Jak u Ciebie? Wszystko w porządku? Stało
się coś, że dzwonisz tak wcześnie? Chcesz pogadać? – Kiedy Ann już na wstępie
zasypała mnie pytaniami, początkowo wywróciłem oczami, jednak na mojej twarzy i
tak pojawił się uśmiech. Prawdopodobnie była to jedyna osoba, która tak bardzo
się o mnie martwiła. Jedyna osoba, która w ogóle się o mnie martwiła. Ale i tak
jej nie ufałem. Ann to psychiatra, to jej praca. – Ashley, jesteś tam?
- Oh, tak. Jestem. Chyba musimy się spotkać. – Powiedziałem
oschle, starając się pohamować łzy. No i czemu znowu ryczysz, kretynie? Ja.
Pierdole.
- Ashley, Ty płaczesz? Masz jakieś kłopoty? Przyjdź do mnie
dzisiaj około 15, dobrze? – Pytania, pytania, pytania. Czemu ta kobieta
zadawała tyle pytań?
- Ta. – Wydukałem, kolejny raz ignorując większość jej
pytań, po czym od razu się rozłączyłem. Nie wiem, czy dobrze zrobiłem dzwoniąc
do Ann. Możliwe, że znów tylko pogorszę sytuację. Pierdolić to. I tak już
gorzej niż teraz nigdy nie będzie. Kocham życie. Serio, zero sarkazmu. ZERO.
ojeju... smutno się zrobiło. bardzo żal mi jest Ashley'a..
OdpowiedzUsuńzastanawiam się kiedy w końcu ale tak na serio, pojawi się Andy.
już nie moge się doczekać kolejnego rozdziału..
kocham tego bloga.
serio mówię. kocham wszystkie opowiadania o
Andley'm które się tu pojawiły.
i życzę Ci powodzenia w prowadzeniu tego bloga!
Jeej, strasznie dziękuję, naprawdę bardzo motywują mnie Wasze komentarze. Teraz strasznie mnie korci, żeby się wygadać w którym rozdziale pojawi się Ands, haha. Jeszcze raz dziękuję. Pozdrawiam!
Usuńczuje sie odrzucona :((
UsuńO ja pierdziele... innych słów nie mam XD
OdpowiedzUsuńTrochę się porobiło! Ten tajemniczy ktoś cz jak to określił Ash 'coś' jest bardzo ale to bardzo podejrzane :D Jestem ciekawa co się stało tamtej nocy (i mam nadziej, ze niedługo to wyjaśnisz)! Ashley + psyhiatra no zapowiada się ciekawie :)
Czekam na nexta!
A tak przy okazji ile planujesz części tego opowiadania?
Aż nie wiem co mam powiedzieć, chyba pozostaje mi tylko podziękować, hah. W następnym rozdziale już kilka rzeczy się wyjaśni, ale nic więcej nie powiem :)
UsuńOkoło 15. W oryginale jest 15 części, aczkolwiek ja sama po swojemu rozdzielam wszystkie części, bo moim zdaniem oryginalnie są one dość... niekompetentnie podzielone. Ale i tak ostatnio liczyłam, ile mniej więcej będzie części i wychodzi właśnie około 15-16.
No to nie zostaje mi nic innego jak powiedzieć: Zarąbiście czekam na następny :D
Usuńkurde jest świetnie, tak jak w komentarzu wyżej już ktoś napisał, napiszę również i ja, kocham tego bloga! :)
OdpowiedzUsuńAww, dziękuję bardzo! :)
Usuń