Strony

sobota, 22 lutego 2014

"Who will save me from myself?" Opowiadanie Andy Biersack x Ashley Purdy. 5.

Cześć wszystkim. Chciałam Wam tylko podziękować za wszystkie komentarze, cholernie mnie nimi motywujecie, no i za wszystkie wyświetlenia, nigdy nie pomyślałabym, że tyle osób będzie czytać tą historię, miło mnie zaskoczyliście. I jak już o tym mowa, to niedługo dobijemy ogółem 6000 wyświetleń, to naprawdę dużo. Ode mnie to tyle, chciałam jeszcze powiedzieć, że ta część jest chyba najgłupszą, najnudniejszą częścią w całej tej historii, ale obiecuję, że w następnej już wszystko zacznie się rozkręcać. Miłego czytania, widzimy się niedługo.

 ***

"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 5 - One final fight for this tonight.


Ashley's POV.

   Co się ze mną dzieje? Czy ja naprawdę jestem takim nieudacznikiem, który jedyne co potrafi to użalanie się nad sobą? Przecież to ciągnie się od dobrych 6 lat, a ja nie mogę nic z tym zrobić, jestem bezsilny. Nieważne jak bardzo bym się starał, to wszystko i tak do mnie wraca. Uderza ze zdwojoną siłą każdego wieczoru, wyniszcza mnie. Andy, co się z Tobą stało? Może inaczej… Andy, co Ty ze mną robisz? Do dzisiaj jak głupi wierzę w jego istnienie. Dobra, zrobiłem w życiu wiele głupich rzeczy, wiele razy posunąłem się o krok za daleko, ale jego sobie nie wymyśliłem, nie mam AŻ TAK bujnej wyobraźni. A Christian i Jake? Przecież oni wiele razy byli ze mną i Andym w różnych miejscach, rozmawiali z nim, zwracali się do niego po imieniu, dlaczego nagle nawet oni zaprzeczali temu, że Andy był z nami na tych pieprzonych torach? W pewnym momencie naprawdę zacząłem świrować, ale nie dlatego, że mój przyjaciel nagle zniknął, tylko dlatego, że wciąż szukałem na to jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia. Codziennie, każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty, każdej sekundy zastanawiałem się, dlaczego Andy’ego tu nie ma, dlaczego chłopaki nie potwierdzą, że mój przyjaciel istnieje, to był obłęd. Nie potrafiłem przestać ani na sekundę. Wtedy zacząłem sięgać po narkotyki, ale to była tylko kolejna pułapka. Wystarczył zaledwie miesiąc, żebym wciągnął się w to gówno, z którego potem wygrzebywałem się przez dwa lata. Czasami żałowałem, że nie zaćpałem się w jakiejś publicznej toalecie, przynajmniej nie musiałbym tak cierpieć aż do dzisiaj. W ciągu kilku minut straciłem wszystko, przyjaciela, miłość mojego życia, najwspanialszego człowieka na świecie, osobę, która mi pomagała, nieważne co by się działo. Andy zawsze był przy mnie, kiedy coś się waliło przytulał mnie, wycierał mi łzy, mówił, że jestem silny, że sobie poradzę, był moim powietrzem, więc co teraz? Jak ja mam oddychać?

Kolejny raz przyłapałem się na takim myśleniu. Któregoś pięknego dnia obiecałem sobie, że już nigdy nie pomyślę o tamtym dniu, o Andym, zgadnijcie ile wytrzymałem? Niecałe 15 minut! Tak się przecież nie da żyć, te wspomnienia nigdy nie wyjdą z mojej głowy. Zapewne nawet jakbym już zapierdolił się na śmierć, te myśli by mi nie odpuściły, nadal cichym echem odbijałyby się w mojej głowie. Obłęd. 
Zdecydowałem olać dzisiejszą wizytę u Ann i przeleżeć cały dzień na kanapie w dużym pokoju. Byłem u niej tydzień temu, po co mam iść tam kolejny raz i wysłuchiwać o tym że się zgubiłem, że wszystko się ułoży, że znajdę swoją drogę, że kiedyś uda mi się to wszystko naprawić? Już na pamięć znałem zdania, które ta kobieta powtarzała mi każdego tygodnia. Zabawne.
Leżenie na kanapie okazało się bardziej męczące niż przypuszczałem, więc zrobiłem się senny już o godzinie 20. To też było zaskakujące, ponieważ zwykle chodziłem spać o 4-5 nad ranem, o ile w ogóle udawało mi się zasnąć. Dziś co chwilę przysypiałem na siedząco na kanapie, od samego rana oglądając Batmana. Nie pytajcie mnie czemu, ale nie chciałem iść do sypialni. Chciałem zostać na tej kanapie już na zawsze. Znowu zachowywałem się jak małe dziecko, ale kogo to obchodzi? Zachowywałem się tak bo mogłem, nikt nie miał prawa mi tego zabronić, więc mógłbym nawet rozebrać się do naga i zacząć tańczyć ‘Gangnam Style’, a wszystkim innym chuj do tego! W tym momencie sam zacząłem śmiać się ze swojej głupoty... W zasadzie to już nawet pod głupotę nie podchodziło, to było po prostu żałosne. I ja się dziwiłem czemu nie miałem przyjaciół? Znajomych? Teraz wszystko jasne, a poza tym nawet nie chciałem ich mieć. Po co mi oni? Sam świetnie daję sobie radę, nie potrzebuję osób, które „naprowadzałyby mnie na dobrą drogę” i za każdym razem powtarzały „wszystko będzie dobrze”, a potem wracali do swojego idealnego, ułożonego świata. Pff. 
 Z zamyślenia wyrwał mnie głośny, wręcz przerażający dźwięk dzwonka do drzwi. Odruchowo spojrzałem na zegarek, było niewiele po 24... Serio? Albo ktoś tak samo ześwirowany jak ja szuka pocieszenia w drzwiach pierwszej lepszej osoby, albo czeka tam na mnie psychopata z piłą. Rozważyłem szybko jeszcze kilka różnych opcji, takich jak udawanie że mnie nie ma, że śpię albo umarłem, jednak postanowiłem otworzyć drzwi, może znajdę przyjaciela? Dobra, dość, dorośnij człowieku. Nawet w myślach nie potrafiłem chociażby udawać dorosłego. Strojąc przed drzwiami wziąłem głęboki oddech, zastanawiając się kto może składać mi wizyty o tej porze. Przekręciłem zamek od drzwi i szybkim, odważnym ruchem otworzyłem je, podnosząc wzrok na osobę strojącą w progu moich drzwi.

4 komentarze:

  1. wow.
    no, nieźle...
    zgaduję że za drzwiami, będzie stał Andy!
    jestem tego pewna :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Generalnie nienawidzę sobót ale ostatnimi czasy z niecierpliwością czekam na Twoje opowiadania i tłumaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Strasznie mi miło, dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń