Cześć wszystkim. Chciałam Wam tylko podziękować za wszystkie komentarze, cholernie mnie nimi motywujecie, no i za wszystkie wyświetlenia, nigdy nie pomyślałabym, że tyle osób będzie czytać tą historię, miło mnie zaskoczyliście. I jak już o tym mowa, to niedługo dobijemy ogółem 6000 wyświetleń, to naprawdę dużo. Ode mnie to tyle, chciałam jeszcze powiedzieć, że ta część jest chyba najgłupszą, najnudniejszą częścią w całej tej historii, ale obiecuję, że w następnej już wszystko zacznie się rozkręcać. Miłego czytania, widzimy się niedługo.
***
"Who will save me from myself?"
Andy Biersack x Ashley Purdy.
Part 5 - One final fight for this tonight.
Ashley's POV.
Co się ze mną dzieje? Czy ja naprawdę jestem takim
nieudacznikiem, który jedyne co potrafi to użalanie się nad sobą? Przecież to
ciągnie się od dobrych 6 lat, a ja nie mogę nic z tym zrobić, jestem bezsilny.
Nieważne jak bardzo bym się starał, to wszystko i tak do mnie wraca. Uderza ze
zdwojoną siłą każdego wieczoru, wyniszcza mnie. Andy, co się z Tobą stało? Może
inaczej… Andy, co Ty ze mną robisz? Do dzisiaj jak głupi wierzę w jego
istnienie. Dobra, zrobiłem w życiu wiele głupich rzeczy, wiele razy posunąłem
się o krok za daleko, ale jego sobie nie wymyśliłem, nie mam AŻ TAK bujnej
wyobraźni. A Christian i Jake? Przecież oni wiele razy byli ze mną i Andym w
różnych miejscach, rozmawiali z nim, zwracali się do niego po imieniu, dlaczego
nagle nawet oni zaprzeczali temu, że Andy był z nami na tych pieprzonych
torach? W pewnym momencie naprawdę zacząłem świrować, ale nie dlatego, że mój
przyjaciel nagle zniknął, tylko dlatego, że wciąż szukałem na to jakiegoś racjonalnego
wyjaśnienia. Codziennie, każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty, każdej
sekundy zastanawiałem się, dlaczego Andy’ego tu nie ma, dlaczego chłopaki nie
potwierdzą, że mój przyjaciel istnieje, to był obłęd. Nie potrafiłem przestać
ani na sekundę. Wtedy zacząłem sięgać po narkotyki, ale to była tylko kolejna
pułapka. Wystarczył zaledwie miesiąc, żebym wciągnął się w to gówno, z którego
potem wygrzebywałem się przez dwa lata. Czasami żałowałem, że nie zaćpałem się
w jakiejś publicznej toalecie, przynajmniej nie musiałbym tak cierpieć aż do
dzisiaj. W ciągu kilku minut straciłem wszystko, przyjaciela, miłość mojego
życia, najwspanialszego człowieka na świecie, osobę, która mi pomagała,
nieważne co by się działo. Andy zawsze był przy mnie, kiedy coś się waliło przytulał
mnie, wycierał mi łzy, mówił, że jestem silny, że sobie poradzę, był moim
powietrzem, więc co teraz? Jak ja mam oddychać?
Kolejny raz przyłapałem się na takim myśleniu. Któregoś
pięknego dnia obiecałem sobie, że już nigdy nie pomyślę o tamtym dniu, o Andym,
zgadnijcie ile wytrzymałem? Niecałe 15 minut! Tak się przecież nie da żyć, te
wspomnienia nigdy nie wyjdą z mojej głowy. Zapewne nawet jakbym już zapierdolił
się na śmierć, te myśli by mi nie odpuściły, nadal cichym echem odbijałyby się
w mojej głowie. Obłęd.
Zdecydowałem olać dzisiejszą wizytę u Ann i przeleżeć
cały dzień na kanapie w dużym pokoju. Byłem u niej tydzień temu, po co mam iść
tam kolejny raz i wysłuchiwać o tym że się zgubiłem, że wszystko się ułoży, że
znajdę swoją drogę, że kiedyś uda mi się to wszystko naprawić? Już na pamięć
znałem zdania, które ta kobieta powtarzała mi każdego tygodnia. Zabawne.
Leżenie na kanapie okazało się bardziej męczące niż
przypuszczałem, więc zrobiłem się senny już o godzinie 20. To też było
zaskakujące, ponieważ zwykle chodziłem spać o 4-5 nad ranem, o ile w ogóle udawało
mi się zasnąć. Dziś co chwilę przysypiałem na siedząco na kanapie, od samego
rana oglądając Batmana. Nie pytajcie mnie czemu, ale nie chciałem iść do
sypialni. Chciałem zostać na tej kanapie już na zawsze. Znowu zachowywałem się
jak małe dziecko, ale kogo to obchodzi? Zachowywałem się tak bo mogłem, nikt nie
miał prawa mi tego zabronić, więc mógłbym nawet rozebrać się do naga i zacząć
tańczyć ‘Gangnam Style’, a wszystkim innym chuj do tego! W tym momencie sam
zacząłem śmiać się ze swojej głupoty... W zasadzie to już nawet pod głupotę nie
podchodziło, to było po prostu żałosne. I ja się dziwiłem czemu nie miałem
przyjaciół? Znajomych? Teraz wszystko jasne, a poza tym nawet nie chciałem ich
mieć. Po co mi oni? Sam świetnie daję sobie radę, nie potrzebuję osób, które
„naprowadzałyby mnie na dobrą drogę” i za każdym razem powtarzały „wszystko
będzie dobrze”, a potem wracali do swojego idealnego, ułożonego świata. Pff.
Z zamyślenia wyrwał mnie głośny, wręcz przerażający dźwięk dzwonka do drzwi. Odruchowo spojrzałem na zegarek, było niewiele po 24... Serio? Albo ktoś tak samo ześwirowany jak ja szuka pocieszenia w drzwiach pierwszej lepszej osoby, albo czeka tam na mnie psychopata z piłą. Rozważyłem szybko jeszcze kilka różnych opcji, takich jak udawanie że mnie nie ma, że śpię albo umarłem, jednak postanowiłem otworzyć drzwi, może znajdę przyjaciela? Dobra, dość, dorośnij człowieku. Nawet w myślach nie potrafiłem chociażby udawać dorosłego. Strojąc przed drzwiami wziąłem głęboki oddech, zastanawiając się kto może składać mi wizyty o tej porze. Przekręciłem zamek od drzwi i szybkim, odważnym ruchem otworzyłem je, podnosząc wzrok na osobę strojącą w progu moich drzwi.
wow.
OdpowiedzUsuńno, nieźle...
zgaduję że za drzwiami, będzie stał Andy!
jestem tego pewna :))
Haha, no proszę, miałaś rację :)
UsuńGeneralnie nienawidzę sobót ale ostatnimi czasy z niecierpliwością czekam na Twoje opowiadania i tłumaczenia :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi miło, dziękuję :)
OdpowiedzUsuń